Wiem, że niezwykle trudno będzie mi zrecenzować książkę Stephena Kinga**. Od kiedy zachłysnęłam się zachwytem nad jego stylem, z całym przekonaniem głoszę wszem i wobec, że to mój ulubiony pisarz. Pisarz, który wyniósł w moich oczach horror do poziomu dzieła. Dzieła, które przeraża o wiele bardziej niż horror widziany na ekranie, ponieważ wyobraźnia własna jest o wiele potężniejsza od gotowca, który serwują nam filmowi twórcy.
Oczywiście stary dobry wujek Stephen, jak każdy pisarz, ma w swoim dorobku mniej lub bardziej udane książki, jednak ja z każdego przeczytanego u niego słowa zwykle czerpię radość.
Jego najnowsza powieść nosi tytuł „Później” i już po samym opisie nasuwa skojarzenia z kultowym filmem „Szósty zmysł”. Otóż poznajemy głównego bohatera powieści, Jamiego w wieku 6 lat i dowiadujemy się, że widzi zmarłych. Tu w sumie podobieństwa się kończą, ponieważ Jamie nie widzi zmarłych cały czas, a dokładnie w momencie ich śmierci, jeżeli znajduje się w jej pobliżu a także tylko tydzień po niej, jeśli np. urządzi sobie spacer po cmentarzu. I choć w wieku przedszkolnym, mały Jamie zdaje się nie być tą umiejętnością przesadnie przerażony (dobrze wyglądające trupy nie wzbudzają strachu), życie oczywiście pokazuje, że śmierć nie jest ani piękna ani chwalebna, serwując dorastającemu chłopcu widok zmarłych m.in. w wypadkach. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy jedna z bliskich Jamiemu osób wykorzystuje jego umiejętność do swoich celów, wskutek czego on spotyka na swej drodze przeciwnika nie z tego świata.
Motyw z piekielnym czy przerażającym nemezis jest u Kinga dość częsty. Nic tak przecież idealnie nie wzbudza niepokoju, jak nieznany wróg rodem z horroru, który nieustannie prześladuje a nie wiadomo jak sobie z nim poradzić.
W trakcie trwania powieści Jamie dorasta i nie licząc epilogu, rozstajemy się z nim w wieku lat piętnastu. Stephen Kinga dość często popełnia książkę z perspektywy dziecka (np. doskonałe opowiadanie „Ciało” z równie dobrą ekranizacją pt. „Stand by me” czy jedna z nowszych książek, świetny „Instytut”) czy młodego człowieka. I jest w tym naprawdę dobry. Nie traktuje dziecka jak lalki, do której wszyscy dorośli ćwierkają. Myśli dziecięcych bohaterów Kinga są klarowne, choć wiadomo iż bywają niedojrzałe. Patrzenie na świat oczami dziecka, w które Kinga wkłada swoje słowa jest doprawdy przyjemne, tak samo jak dorastanie wraz z nimi w trakcie czytania.
Akcja książki nie jest zbytnio dynamiczna, (poza tzw. jumpscare’ami, które na pewno dobrze wyglądałyby w kinie) ale Stephen King nie słynie z dynamicznych powieści (niektórzy śmią twierdzić, że jest nudny ;). Mnie urzeka jest styl, przez który dosłownie płynę, co sprawia że czytam książkę niemal na jednym wdechu i szybko kończę, (a szybki koniec dobrej książki to jednak zawsze poczucie pustki). Fakt, że książka nie posiada wartkiej akcji może być chyba najpoważniejszym zarzutem. Największym jej plusem jest jednak morał, jakiego można się w niej doszukać. Bo to nie duchy czy martwe ciała są najbardziej przerażające, a żywi ludzie, którzy niegdyś bliscy, przywodzą nas wręcz do zguby, często z egoistycznych pobudek.
Stephen King niemal dziewięć lat temu zaserwował mi „Cmętarzem zwieżąt” prawdziwy koktajl emocji i niepokoju. I choć wiem, (po tylu innych przeczytanych książkach jego autorstwa) że nie powtórzę już tego uczucia, (a wyglądam go z niecierpliwością) to po każdą sięgam z nieskrywaną przyjemnością a nawet ekscytacją. „Później” dostarczyło mi rozrywki, pozwoliło znowu na chwilę zachwytu nad oddaniem głosu dziecku, bo to moim zdaniem Stephenowi naprawdę wychodzi oraz nad jego stylem pisarskim. Czekam na kolejną powieść i po raz kolejny dziękuję mojemu ulubieńcowi za świetnie spędzony czas.
*Tytuł zaczerpnęłam z tytułu piosenki zespołu Volbeat
**I miałam rację. Pisanie tej recenzji zajęło mi półtorej godziny. Jednak łatwiej pisze się te krytyczne, kiedy argumenty nasuwają się same niż przekonywać, że książka była super :D