O Davenportach zrobiło się głośniej jeszcze przed ich właściwą polską premierą. Przyznaję, że sama zapragnęłam poznać tę historię — głównie ze względu na fakt, iż podobno miało być to coś w stylu Bridgertonów, których skrycie bardzo lubię. Kiedy więc w moich rękach znalazła się ta powieść, moja ekscytacja tylko wzrosła. Czy historia czterech ambitnych i odważnych młodych kobiet zachwyciła mnie równie mocno, co pozostałych jej czytelników? O tym w tej recenzji.
Davenportowie to jedna z naprawdę nielicznych czarnoskórych arystokratycznych rodzin w Ameryce. Dzięki ich ciężkiej pracy i przedsiębiorczości Williama Davenporta mogą pochwalić się wzbudzającym podziw majątkiem. Najstarsza z całego rodzeństwa, Olivia, czuje gotowość na spełnienie swojego obowiązku — wyjście za mąż. Wszystko komplikuje się w momencie, gdy na jej drodze staje charyzmatyczny i przystojny bojownik o prawa obywatelskie. Jej młodsza siostra, Helen z kolei kocha samochody i babranie się w smarze, czym niekoniecznie zachwycają się ich rodzice. Pokojówka rodziny, Amy-Rose skrycie marzy o otworzeniu własnego salonu fryzjerskiego i każdy dzień przybliża ją do osiągnięcia tego celu. Ponadto, skrycie marzy o poślubieniu Johna Davenporta, ale... pewna panna również ma go na oku. Jak potoczą się losy tych czterech młodych kobiet, gotowych walczyć o swoje?
Do tej książki podeszłam z bardzo pozytywnym nastawieniem. Uznałam, że skoro innym miłośnikom tego typu powieści tytuł ten tak przypadł do gustu, to i ze mną będzie podobnie — choć brzmi to dość... głupio, jak tak o tym teraz myślę. W każdym razie pierwsze strony książki nie do końca mnie do siebie przekonywały, choć same główne bohaterki natychmiastowo zyskały moją sympatię. Z czasem jednak odkryłam, że zaczęłam wciągać się w stworzoną przez Krystal Marquis historię.
Już teraz muszę zdradzić, że moją największą sympatię zyskała Helen — młoda kobieta, która doskonale wie, czego chce, a jej sposób bycia bardzo przypadł mi do gustu. Nie jest to stereotypowa kobietka, która potrzebuje księcia na białym koniu, o nie – Helen sama sobie wybuduje tegoż konia i na nim odjedzie w siną dal. Uważam kreację tej bohaterki za niezwykle udaną, a lektura rozdziałów, w których była ona główną bohaterką, widzę jako te najciekawsze.
Na drugim miejscu umieściłabym Amy-Rose, która jest równie ambitna i uparta w dążeniu do osiągnięcia swojego celu, a przy tym okrutnie urocza. Tak, tę bohaterkę również wskazałabym jako tę, która zaskarbiła sobie bardzo dużą część mojej sympatii. Jeśli chodzi o Olivię oraz Ruby, to te dwie panie, choć równie dobrze wykreowane, nie zdołały rozbudzić we mnie na tyle ciepłych uczuć. Nie ubolewam jednak nad tym za mocno, ponieważ — tak czy siak, podczas poznawania ich losów czułam się bardzo wciągnięta i zaangażowana we wszystko to, co ich dotyczyło, ale mam również nadzieje na kontynuację: być może tam moja uwaga bardziej zostanie skupiona na tych bohaterkach.
Fabuła powieści skupia się na kilku ważnych wątkach, które osobiście bardzo lubię w różnego rodzaju powieściach. Prawa kobiet, problem rasizmu i sposoby jego rozwiązania, oczekiwania ze strony rodziny – tu akurat w kontekście zamążpójścia, to tematy, które są piekielnie ważne i nawet nie wiecie, jak bardzo cieszę się z tego, że autorka postanowiła wpleść je do swojej w teorii dość lekkiej powieści.
Na uwagę zasługuje także samo “wykonanie” tejże powieści. Krystal Marquis pisze naprawdę dobrze, przyjemnie i w taki sposób, że nawet gdybym chciała, nie dałabym rady długo powstrzymywać się od wciągnięcia w tę historię. Docenić muszę również tłumaczenie, które w moich oczach wyszło bardzo dobrze.
Davenportowie to taka powieść, która sprawdziła się wprost idealnie na zastój czytelniczy i uprzyjemniła mi czas wolny. Cieszę się, że miałam szansę ją poznać i zdecydowanie zgadzam się ze stwierdzeniami, że spodoba się ona miłośnikom Bridgertonów. Jeśli do tej właśnie grupy należycie — to koniecznie dajcie się porwać Davenportom!