Daleko od domu
„Moc sześciorga” Pittacus Lore
wyd. G+J Książki
rok: 2012
str. 360
Ocena: 4/6
Ostatnio w sieci rozgorzała dyskusja dotycząca między innymi wzrastającej popularności książek, na podstawie których powstały wielkie hity kinowe. Mowa była oczywiście przede wszystkim o tym, że coraz częściej sięga się po powieść po obejrzeniu filmu, że nim ktoś powieści nie zekranizuje, to się jej nie czyta. I w zasadzie trudno się z tym nie zgodzić. Przynajmniej w moim wypadku. Zmierzch (część pierwszą) najpierw obejrzałam, Igrzyska śmierci również. Nie inaczej było również z serią Dziedzictwa planety Lorien. W tym jednak wypadku po obejrzeniu filmu (Jestem numerem cztery) zakupiłam książkę i… brak mi czasu na jej przeczytanie. Później zakupiłam Zaginioną kartotekę i ponownie nie miałam kiedy się z nią zapoznać. Nauczona doświadczeniem postanowiłam, że Moc sześciorga zdobędę do recenzji i przeczytam nim jej ekranizacja pojawi się w kinach (choć szczerze powiedziawszy nie jestem przekonana, że faktycznie się pojawi). Jak postanowiłam, tak też uczyniłam i teraz mam już za sobą kolejną część przygód Johna Smitha i pozostałych Gardów, czyli uciekinierów z odległej planety Lorien. Jeśli chcecie poznać moją opinię na temat tej pozycji, zapraszam do zapoznania się z poniższym tekstem.
Marina, nastolatka mieszkająca w klasztorze Santa Teresa w Hiszpanii i wychowująca się wśród sierot, nie jest zwykłą dziewczyną. Ponad jedenaście lat temu, jako jedna z dziewiątki Gardów przybyła na Ziemię z założeniem, że w przyszłości obudzi swoją planetę i obroni ją przed Modagorczykami. Do tego jednak czasu powinna wytrwale trenować i nieustannie się przemieszczać. Nigdzie nie powinna zagrzewać dłużej miejsca, do nikogo nie powinna się przyzwyczajać. Nie jest u siebie, a jedyną bliską jej osobą jest Cepan, zesłana z nią na Ziemię po to, by wspólnie z nią realizować powierzone im zadanie. Niestety nasza planeta nie przywitała ich gościnnie. Po tym jak po wylądowaniu przybysze podzielili się na pary i rozeszli każdy w innym kierunku, dziewczynom nie wiodło się najlepiej. Nie potrafiły się zaaklimatyzować i pozyskać środków do życia. Bardzo szybko zaczęły głodować i tylko cudem udało się im przeżyć. W końcu trafiły do Hiszpanii to tu znalazły bezpieczne schronienie. Niestety wiara Cepan, która przybrała imię Adelina, w słuszność ich sprawy, dość szybko zgasła. Z tego właśnie powodu dziewczyny nigdy nie przeniosły się dalej, Marina nie rozpoczęła szkolenia, a Adelina nie przygotowała jej do przyjmowania Dziedzictw, które miały zacząć objawiać się wraz z jej dorastaniem. Dziewczyna dorastała w zasadzie sama i tak też musiała radzić sobie z życiem codziennym. Gard i Cepan oddaliły się od siebie, co nigdy nie powinno mieć miejsca. W tym samym czasie John wraz z Henrim przemierzali Stany Zjednoczone, co i rusz zmieniając tożsamość i nieustannie trenując. Gdy Dziedzictwa Johna zaczęły się objawiać, jego Cepan był blisko, tłumaczył i uczył. Ich wspólna droga zakończyła się jednak tragicznie. Henri umarł, pozostawiając Johna prawie samego. Na szczęście w odpowiednim momencie w ich życiu pojawiła się Szósta, a Sam, przyjaciel Johna, postanowił uciec z Paradise wraz z nim. Od tej chwili ta trójka przemierzała świat wspólnie, poszukując pozostałych Gardów. Czy uda im się ich odnaleźć. Czy umkną Modagorczykom? Jaka jest historia Szóstej? Kogo tak naprawdę kocha John? Jakie znaczenie dla ich podróży ma Sam i czemu chłopak czuje, że ma bardzo wiele wspólnego z Lorienczykami? Czy Marinie uda się odszukać Johna, a może to on pierwszy znajdzie dziewczynę? By dowiedzieć się tego wszystkiego musicie przeczytać Moc Sześciorga.
Muszę przyznać, że w zasadzie nie wiem co napisać o tej powieści. Tak długo na nią czekałam, tak bardzo chciałam ją przeczytać. Pragnęłam dowiedzieć się, jak potoczą się losy Johna, jak poradzi sobie bez Heriego i kto będzie kolejnym Gardem. Ekranizacja Jestem numerem cztery bardzo mi się podobała, w związku z czym po Mocy sześciorga oczekiwałam… sama nie wiem, fajerwerków? Niestety, nie otrzymałam ich. Zdecydowana większość książki to dwie przeplatające się opowieści. Jedna z nich opisuje życie Mariny, jej próby przetrwania i wiarę, że wkrótce spotka rodaków. Druga historia to oczywiście dalsze losy Johna Smitha, który po niemal zrujnowaniu niewielkiego miasteczka Paradise, ucieka już nie tylko przed Modagorczykami, ale i przed ludźmi, którzy uważają go za terrorystę. Jak się jednak okazuje ani historia Joha, ani opowieść Mariny, nie powalają na łopatki. Książkę czytało mi się mozolnie. Już po kilku rozdziałach wiedziałam, że nie zaliczę jej do ulubionych. Nie było z nią jednak na tyle źle, bym książkę odłożyła i stwierdziła, że więcej przeczytać nie dam rady. Całkiem możliwe, że po prostu nie trafiłam na swój temat? Choć uwielbiam książki paranormalne, to jednak za motywami kosmitów w literaturze jakoś nie przepadam… a przynajmniej nie żywię cieplejszych uczyć do tych, którzy przybywają na Ziemię po to, by walczyć, czy to z nami, czy to z jeszcze innymi kosmitami.
Książka ma oczywiście i swoje zalety. Wbrew oczekiwaniom główny bohater nie jest idealny. Ma swoje słabości, jest zakochany i zdarza mu się zapomnieć, co w jego życiu powinno być najważniejsze. Takie postępowanie sprawia, że jest on bardziej ludzki, niż niejeden superbohater pochodzący z Ziemi (mowa oczywiście o bohaterach fantastycznych). Myślę, że po książkę warto sięgnąć, ale czytelnik nie powinien nastawiać się na historię, która zmieni jego sposób myślenia i wryje się w pamięć na dłużej. Ot, kolejna powieść fantastyczna skierowana raczej do młodego, niewymagającego czytelnika.