Zakonnice, niewidzialne córki kościoła. Zamyślone, spokojne, wręcz eteryczne istoty. Czynią wiele dobra, prowadzą żłobki, okna życia, jadłodajnie. Nie sposób powiedzieć o nich złego słowa.
Nikt z nas, w sensie osób świeckich, nie ma pojęcia, jak wygląda życie w zakonie, z jakimi wiąże się wyrzeczeniami. A co z tymi, które nie dały rady, czy też nie chciały dalej kroczyć tą ścieżką? Mogłoby się wydawać, że to nic wielkiego. Każdy z nas szuka w życiu odpowiedniej drogi i ma prawo do złego wyboru. Jak się okazuje, w przypadku byłych zakonnic nie do końca tak jest. A jak? Ten temat porusza Marta Abramowicz w książce "Zakonnice odchodzą po cichu".
"Siostry wytłumaczyły, że z ich oddaniem się Oblubieńcowi jest jak z małżeństwem. Na początku są motyle w brzuchu. Potem zostaje tylko wiara, że to był najlepszy wybór"[*].
Marta Abramowicz dotarła do 20 byłych zakonnic. Siedem historii zostało przedstawionych w całości, do pozostałych autorka krótko się odniosła. W dalszej części znalazły się komentarze mężczyzn służących w Kościele (księży, zakonników), badaczy tematu, sióstr zakonnych z zagranicy, a także statystyki i parę słów o pozycji kobiet w Kościele.
Autorka podkreśla, że zbieranie materiałów do książki było niezwykle trudnym zadaniem. Siostry niechętnie dzielą się swoimi wspomnieniami z zakonu. Udało się jednak kilka namówić na rozmowę.
Nie będę streszczała każdej historii po kolei, odsyłam zainteresowanych do źródła, podkreślić chcę natomiast, że wszystkie historie maja wspólny mianownik – ograniczenie swobody i bezwzględne posłuszeństwo. Właśnie POSŁUSZEŃSTWO jest wielkim neonem świecącym nad polskimi zakonami. Nie myśl, nie wychodź przed szereg, nie artykułuj swoich potrzeb, zamiast tego podporządkuj się woli bożej, której wykonawcą jest przełożona. Czytając wspomnienia bohaterek, zakon jawi się jako instytucja do łamania charakterów. Nieważne, że jesteś inteligentna i chcesz studiować; jeżeli przełożona nie wyrazi na to zgody - zapomnij. Nieważne, że twoim celem było nieść pomoc np. biednym; jeżeli harmonogram dnia tego nie przewiduje - zapomnij.
Wola boża to też niezwykle ciekawe zjawisko. Ciekawe, bo elastyczne niczym guma. Choroba może - choć nie musi - być wolą bożą, ale zakochanie się (w księdzu czy współsiostrze) już jest okrutnym grzechem.
"Miałam przyjaciela, jednooką kurę. To była jedna z niewielu ludzkich istot w tym zakonie"[*].
Mogłabym jeszcze wymieniać różne przejawy absurdu wskazywane przez rozmówczynie Marty Abramowicz (ciągłe umartwianie się, spisywanie grzechów, praca nad nieosiągalną doskonałością itp.). Absurdy pokazujące, jak skostniałą instytucją są zakony i jak mało mają do powiedzenia ich członkinie. Okazało się, że autorka poruszyła głębokie tabu. Byłe zakonnice nie mogą liczyć na wsparcie, traktowane są wręcz jak zmarłe. O tych kobietach się nie mówi.
Dlaczego zdecydowałam się przeczytać tę książkę?
Polecił mi ją algorytm na jednym z portali czytelniczych. Nie miałam wobec niej żadnych oczekiwań, powiem więcej, temat był mi kompletnie obcy. Wysoka ocena i chora ciekawość spowodowały, że znalazła się na moim czytniku.
Dawno żadna książka nie wywołała we mnie tak gwałtownych emocji. Relacje bohaterek czytałam ze łzami w oczach. Na zmianę pojawiał się żal i oburzenie, że ktoś, kto chce się dzielić dobrem i miłością, jest tłamszony przez instytucję, która teoretycznie powinna w tym pomagać.
Na koniec napiszę, że jestem osobą wierzącą. Może nieszczególnie zaangażowaną w życie Kościoła, ale wierzącą. To, że piszę o tej publikacji, nie ma na celu urażenia niczyich uczuć. Przyznaję, że niektóre stwierdzenia padające w książce mogą być trudne do przyjęcia przez ludzi, dla których wiara jest ważna. Pamiętajmy jednak, że problem zamieciony pod dywan nie znika. Może się z tego zrobić sterta, która zawali się z wielkim hukiem. A kiedy słyszę od byłej zakonnicy, że w klasztorze zatraciła wiarę w Boga, to widzę gigantyczny problem.
"(…) religia powinna wyzwalać, a nie niewolić."[*]
[*]Marta Abramowicz, "Zakonnice odchodzą po cichu", wyd. Krytyka Polityczna, Warszawa 2016 [ebook].