Uwaga! Mogą pojawić się spoilery do poprzedniej części.
Lia zostaje pojmana, a następnie jest przetrzymywana w królestwie Vendy, jednak wszystko wygląda zupełnie inaczej, niż się tego spodziewała. Księżniczka już nie ma na kim polegać, a tym bardziej komu ufać. Zostaje wplątana w polityczną intrygę, na czele której stoi rządzący Vemdą Komizar. Kiedy dziewczynie wydaje się, że już nie ma dla niej nadziei na lepszy los, okazuje się, że Komizar postanawia wykorzystać ją do swoich celów. Im większą Lia otrzymuje wolność, tym lepiej zapoznaje się ze zwyczajami zamieszkujących Vendę ludzi i zaczyna rozumieć panujące w w tym królestwie zasady. Wszystko idzie w zupełnie innym, niż planowanym przez nią wcześniej kierunku, a tym samym z więzionej ofiary przemienia się w osobę, która postanowi wykorzystać swoją obecną sytuację do poprawy losu innych. Gdyby tylko ciągle nie czuła na karku oddechu Komizara i jego sprzymierzeńców oraz miała pewność, że Rafe znajdzie się daleko stąd. Jakby tego było mało, cały czas gdzieś pośród myśli księżniczki pojawia się pytanie – co z Kadenem?
Pierwsza część serii „Kroniki Ocalałych” nie ustrzegła się przed pewnymi niedociągnięciami, jednak zdecydowanie miała w sobie „to coś”. Jedną z najmocniejszych zalet książki była ciągnąca się przez całą powieść zagadka, który z bohaterów jest księciem, a który zabójcą. Oczekując na drugi tom zastanawiałam się, w jakim kierunku autorka poprowadzi fabułę, kiedy już ta największa tajemnica została odkryta. Muszę przyznać, że Mary L. Pearson udało się wybrnąć z sytuacji, a kreowanie niejednoznacznych postaci jest zdecydowanie jej mocną stroną.
W „Zdradzieckim sercu” już wiadomo, kto jest kim, ale autorka dba o to, żeby ciągle wyprowadzać czytelników w pole. Lea nadal pozostaje główną bohaterką i większość powieści przedstawiona jest z jej perspektywy, jednak od czasu do czasu pojawiają się rozdziały, w których narratorami są inne postacie. Mary L. Pearson sprawia, że co kilkanaście stron zastanawiamy się, czy dany bohater jest tym dobrym czy wręcz przeciwnie, nie mówiąc już o tym, że przez większą część historii przedstawiani są w niejednoznaczny sposób. Przyznaję, że autorce udało się wprowadzić w książce kilka zwrotów akcji, którymi udało jej się mnie całkowicie zaskoczyć – jestem bardzo ciekawa, jak uda się jej rozwinąć pewne wątki w kolejnej części, a wszystko wskazuje na to, że dużo się tam będzie działo!
Tak jak w „Fałszywym pocałunku”, tak i w części drugiej autorka postarała się przedstawić nie tylko główny wątek, ale wprowadziła też wiele pobocznych. Czytając powieść od razu widać, że podczas pisania miała cały czas w głowie wymyślony przez siebie świat i to bardzo szczegółowy jego obraz. Akcja z każdą stroną brnie do przodu i chociaż nie jest historia pełna fajerwerków i mknąca z prędkością światła, to fabuła poprowadzona jest w taki sposób, że wzbudza zainteresowanie i nie można się z nią nudzić. Mary E. Pearson wydaje się świadomie budować napięcie, kiedy zaczyna poruszać jakiś wzbudzający zainteresowanie temat, a potem pozostawiając go niedopowiedziany w zawieszeniu. Mam dziwne przeczucie, że rozwiązanie pewnych zagadek czytelnicy poznają dopiero na końcowych stronach ostatniej części serii.
Serię poleciłabym przede wszystkim czytelniczkom, które lubią powieści przygodowe z małym dodatkiem fantasy i posiadające wątek miłosnego trójkąta. Muszę jednak podkreślić, że w „Zdradzieckim sercu”, zwłaszcza w porównaniu z częścią pierwszą, jest to raczej motyw drugoplanowy, ponieważ główna bohaterka ma zdecydowanie większe problemy na głowie. Historia wciągnęła mnie od pierwszych stron - intrygowało mnie, jak dalej potoczą się losy bohaterów, zwłaszcza że w powieści pojawiło się kilka nowych interesujących postaci. Podobało mi się także, jak autorce udało się poprowadzić proces dojrzewania postaci Lii – pod koniec „Zdradzieckiego serca” zdecydowanie nie jest już tą samą księżniczką, którą poznaliśmy w „Fałszywym pocałunku”. Teraz nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać na kolejną część serii „Kronik ocalałych”.