Po Ala z utęsknieniem sięgnęłam po zakończonej lekturze Ptaśka, również autorstwa Williama Whartona. Bardzo się ucieszyłam, gdy zakupiłam ją na wyprzedaży książek za drobną kwotę i po powrocie do domu pierwsze co zrobiłam, to rozpoczęłam czytanie. Była to dla mnie spokojna lektura, jednakże momentami nużąca i usypiająca. Nie wymagałam oczywiście uczucia napięcia od powieści obyczajowej, lecz zaprezentowana w taki a nie inny sposób historia Ala wydaje się być wyidealizowana bez umiaru. Czytelnik-optymista nie powinien mieć tego za złe autorowi, natomiast czytelnik-pesymista będzie miał ochotę odłożyć lekturę na później, ponieważ wyda mu się niewiarygodnie prosta i trywialna.
Al wychodzi ze szpitala, w którym przebywał w Ptaśku - dostaje wojskową rentę, więc snu z powiek nie będzie mu spędzało zmartwienie finansowe. Pozostaje jedna ważna kwestia - co zrobić ze swoim życiem? Jakie są szanse w szarej rzeczywistości dla byłego żołnierza po pobycie w szpitalu psychiatrycznym? Musi nauczyć się żyć na nowo, a wręcz znowu dorosnąć do samodzielnego i zaradnego życia. Al postanawia wybrać się na studia i zostać... malarzem. W międzyczasie zakochuje się w... motylach. Lecz nie tylko.
Al kojarzył mi się z dużym optymistycznym dzieckiem, które dopiero poznaje świat, wszystko jest dla niego nowe i fascynujące - było to pozytywne uczucie podczas czytania, ale niestety minusem jest gruba otoczka naiwności i prostoduszności, której nie mogłam przetrawić i często przerywałam lekturę. Gdybym nie znała losów Ala z Ptaśka, pomyślałabym, że jest w czepku urodzony - jego plany spełniały się w mgnieniu oka, bardzo rzadko napotykał bariery. Mimo to cieszyłam się razem z nim, kiedy los mu sprzyjał przy szukaniu lokum, gdy zaczytywał się z pasją w podręcznikach dla studentów malarstwa oraz gdy poznał Paula i Altheę. Naprawdę rzadko do głosu dochodziły powątpiewania czy niepokój.
Natomiast o irytację przyprawiały mnie egzaltowane, wypełnione frazesami dialogi bohaterów, pełne natchnienia i kilkukrotnego powtarzania skrótu imienia "Al", przez co brzmiały jeszcze bardziej patetycznie i infantylnie, nawet jeśli rozmawiali o poważnych sprawach, jak wybudowanie domu. Bohaterowie byli przepełnieni szczęściem i wręcz dziecinną nadzieją na lepsze jutro, ja (pesymistka w 60% osobowości) pełna niedowierzania, że można tak mocno i lekkomyślnie wierzyć w chwiejną przyszłość.
Powieść traktuje o poważnej kwestii egzystencjalnej, jednak jest monotonna. Szczęśliwe perypetie Ala i jego partnerki być może mają urokliwy charakter, stwarzają poczucie ciepła rodzinnego i nadziei, lecz gdy przez całą powieść utrzymany jest ten sam poziom, to ogół staje się męczący i przydługi. Gdyby porównać tę powieść do Ptaśka, wypada bardzo mdło. Nie mogę jej polecić nikomu, kto nie czytał do tej pory niczego z twórczości Whartona, aby się nie zniechęcił. A tym, którym twórczość Whartona nie jest obca, lecz również nie znana w całości, polecam inny wybór.