Dawno żadna książka nie zmęczyła mnie tak bardzo jak „Ogród”. Nie zrozumcie mnie źle – nie odmawiam Hiroko Oyamadzie literackich umiejętności. Bynajmniej! Jestem przekonany, że to był celowy zabieg. Autorka z pełną premedytacją sięga po najróżniejsze środki, które mają utrudnić nam lekturę. Gdy tylko poczujemy się na chwilę pewniej w danym tekście, odnajdując jego rytm i sens – możemy spodziewać się, że Hiroko Oyamada niedługo zrobi coś, czym zmąci nasz czytelniczy dobrostan. Ktoś przyrównał swoją przygodę z jej opowiadaniami, do jedzenia kamieni. Myślę, że to bardzo trafne określenie. I choć nikt nam nie może tego zabronić, to trzeba odpowiedzieć sobie szczerze na pytanie czy warto sięgać po coś tak ciężkostrawnego i narażać się na utratę zębów, gdy na wyciągnięcie ręki mamy tak wiele wspaniałych książek, które czekają by zachwycić nas skrywanymi światami i opisami? Czy to co ma nam do zaoferowania w „Ogrodzie” Hiroko Oyamada warte jest poniesienia ceny czytelniczej męki? Czy po niewątpliwym trudzie, który wiąże się z przebrnięciem przez te 15 opowiadań, na końcu z uśmiechem będziemy mogli przyznać, że była to gra warta świeczki, bo oto odnaleźliśmy naszego czytelniczego, świętego Graala? Choć nikomu nie chcę narzucać odpowiedzi na te pytania, to w moim odczuciu nie warto. Nawet gdybyśmy mieli brać pod uwagę jedynie książki wydawnictwa Tajfuny, to znajdziemy tam znacznie lepsze książki. Sięgnąłbym na waszym miejscu choćby po pięknie skomponowane teksty Yoko Ogawy, np. powieść szkatułkową „Grobowa cisza, żałobny zgiełk”.
Na szczęście mamy prawo pięknie się różnić. Istnieje też możliwość, że nie potrafiłem odczytać ukrytej w tekstach Hiroko Oyamady głębi. Nie będę się wykłócał, że w tym zbiorze opowiadań (napisanych od 2013 do 2018 roku) nie znajdują się treści, które pozostały dla mnie zakryte. Świadom mojej ułomności i braku wystarczającej znajomości kultury azjatyckiej, mogę jedynie wyrazić osobiste, bardzo subiektywne odczucia. Jeśli znajdzie się ktoś, kto szczerze jest zachwycony „Ogrodem” (i może mi wyjaśnić jego głębsze przesłanie) - serdecznie zapraszam na kawę. Może wówczas zrewiduję swoją ocenę. Dziś uważam „Ogród” za książkę przeciętną, która choć nie jest długa, to może stać się źródłem wielu frustracji. Same opowiadania natomiast nie przejdą próby pamięci. Świeżo po lekturze niewiele mogę o nich powiedzieć. Pozytywnie wybijają się dwa opowiadania: „Zagubiony w zoo” oraz „Kraby”. Aby zobrazować co miałem na myśli wcześniej, pisząc o tym, że autorka sięga po najróżniejsze środki by skonfundować czytelnika, prezentuję poniżej fragment zaczerpnięty z pierwszego spośród wspomnianych opowiadań:
„Ostatnio, słysząc, jak mówi, odczuwałem niepokój, bo był w tym niezrozumiały fałsz. „Super, zoo! Hurra, ale fajnie!” Gdzie podziały się te niezgrabnie formułowane słowa, które wypowiadało, gdy ledwo nauczyło się mówić? One były prawdziwe - tak odbierało otaczający je świat. Teraz z dnia na dzień stawało się coraz nudniejszym, coraz pospolitszym bytem. A może tylko odgrywało kogoś takiego, ale po co? Przed kim miałoby grać? Mówiło tak jak mali aktorzy w filmach dla dzieci - to wszystko wpływ telewizji, ale gdy starałem się wytłumaczyć to żonie, nie chciała mnie słuchać. „Co? Telewizja to, telewizja tamto! Jak nie włączę mu telewizora, nawet kolacji nie mogę w spokoju przygotować!” nie sugerowałem nigdy, że ma nie włączać telewizora, lecz ona od razu wybuchała. Nigdy nie mówiłem, że nie może włączyć telewizora ani na sekundę. Pytałem jedynie, ile i co ogląda dziecko, ale przy każdej rozmowie na ten temat, mimo że starałem się mówić spokojnie i logicznie, żona była coraz bardziej zdenerwowana. Musiałem więc przestać. „Zajmujesz się Shogo co najwyżej w weekend. Co ty w ogóle wiesz?” to nie moja wina, że w tygodniu nie miałem kiedy z nim porozmawiać. Zdawałaś sobie sprawę, gdzie pracują, gdy zdecydowała się na ślub ze mną i na dziecko, jeśli już o tym mówimy… już nawet nie poruszałem tego tematu. Gdy dziecko było mniejsze, dyskutowaliśmy o tym bez przerwy i po każdej takiej dyskusji żona wracała do rodziców, a wtedy wtryniali się oni, teściowie… masz swoje za uszami, mówi się, że co nagle, to po diable, a ona ledwo co wyszła ze szpitala, łatwo się denerwuje, pierwszy parking jest pełen, drugi też pełen, na trzeci można zaparkować, ale tylko równolegle, ciekawe, dlaczego tak późno przyjechaliśmy? może ktoś był na kacu i nie mógł wcześniej wstać, co to znaczy na kacu? żółwie schowały się w domku, chociaż mają taką ładną pogodę, szkoda, dlaczego pijesz, skoro wiesz, że wybieramy się do zoo, zgłupiałeś całkiem? patrz, wyszedł żółw! spójrz! nie rozkazuj mi, ale duży, to nie tak, że jestem przeciwny, ale wiem, na ile mogę sobie pozwolić, tato pobaw się ze mną, ciekawe, czemu inne żółwie nie wychodzą, skoro tak późno kończysz pracę, to czemu jeszcze idziesz z nimi wypić? sam jeden, wyglądał trochę jak Samotny George, co to znaczy, w tych czasach mężczyzna też może wziąć urlop rodzicielski, zainteresuj się trochę domem, dzieckiem, zmarł całkiem niedawno, a wcześniej został zupełnie sam, to smutne, zadbaj trochę o tę naszą córkę, czyli gatunek całkiem wymarły, skoro nie miał żadnych dzieci, chcę iść do zoo, smutny, wiesz, do samotności się można przyzwyczaić, ale to i tak smutne, pójdziemy w niedzielę, wszyscy pójdziemy, dlaczego mam prosić cię o pozwolenie, żeby zaprosić własnych rodziców? może już czas na obiad? wiesz w ogóle, o której wstałem, żeby przygotować nam to jedzenie na drogę, a ty pijany, cześć, George, na razie…”
Cytowany fragment pokazuje z jaką formą narracji mamy do czynienia w większości książki. Fragmenty czytelne i zrozumiałe, bez ostrzeżenia zmieniają rytm, stając się kakofonią dźwięków i znaczeń. Często nie wiemy gdzie zaczyna, a gdzie kończy się dana myśl. Dialogi celowo zapisane są w sposób, który utrudnia identyfikację autora danych słów. Tak zostały one zapisane przez Hiroko Oyamadę, a wydawnictwo zdecydowało się odwzorować formę oryginału, na ile było to tylko możliwe. Informuje nas o tym Anna Wołcyrz w swoim „Słowie od tłumaczki”:
„Pierwsza rzecz, która zwraca uwagę, gdy sięgniemy po tom opowiadań Hiroko Oyamady, to zapisane szczelnie od góry do doły, od prawej do lewej strony (tak się drukuje – i czyta – japońskie książki). Znaki pokrywają papier drobnym maczkiem; z trudem znajdujemy przerwę czy wcięcie akapitu, które dałoby naszym oczom wytchnienie. (…)
Dialogi wplecione w narrację, niewyróżniane akapitami, w których często tracimy rozeznanie, kto mówi, to jeden z elementów wyróżniających prozę Oyamady (…)
We fragmentach największej kakofonii dźwięków i myśli tekst oryginały pozbawiony jest zupełnie znaków przestankowych; ja, biorąc pod uwagę nieco inny odbiór tekstu pisanego znakami japońskimi niż alfabetem, pozwoliłam sobie wstawić w niewielu miejscach przecinki oraz znaki zapytania, które pomogą czytelnikom wyczuć ton poszczególnych wypowiedzi.”
Jest to głos ze strony wydawnictwa, który wprost informuje o tym, że „Ogród” nie należy do książek łatwych nie tylko w odbiorze, ale też samym procesie czytania. Właśnie dlatego pozwoliłem sobie rozpocząć tę recenzję od stwierdzenia, że dawno żadna książka mnie tak nie zmęczyła. Wielokrotnie poirytowany chciałem odpuścić sobie kolejne opowiadanie. Rzecz w tym, że choć można mnożyć motywy, które łączą poszczególne teksty (trujące rośliny, zwierzęta, samotność wśród innych ludzi, …) to w tym samym momencie prawdziwym pozostanie stwierdzenie, że poszczególnych tekstów nic nie łączy. Choć każdy z nich rozpoczyna się w sposób zrozumiały, to nagle tracą swój rytm, żeby urwać się bez ostrzeżenia, na chwilę przed spodziewanym zakończeniem. Sprawia to, że niewiele z nich wynika, i przez to – nie tworząc zwartej całości – stają się tak łatwe do zapomnienia. Swego czasu znacznie obniżyłem ocenę „Tajemnicy Coca-Coli” Michała Matlengiewicza ze względu na niespodziewane, otwarte zakończenie, nie dające żadnych odpowiedzi na całą fabułę, przez którą autor przeprowadził czytelnika. Byłem poirytowany tym, że całe moje zaangażowanie i uważna lektura nie spotkały się z odpowiednią gratyfikacją. W przypadku książki Hiroko Oyamady podobną frustrację przeżyłem piętnaście razy.
Wspomniana już Anna Wołcyrz twierdzi, że „opowiedziane tu historie łączą powtarzające się tematy i motywy, ale każda z nich zapada w pamięć”. Niestety - przy całej sympatii do osoby tłumaczki - tym razem nie mogę się z nią zgodzić. Muszę jednak przyznać rację jej wcześniejszemu stwierdzeniu: „Proza Hiroko Oyamady nie przypadnie do gustu tym, którzy lubią po tekście skakać, omijać opisy przyrody i przechodzić prosto do dialogów. Jej Ogród od pierwszej strony zdaje się pytać: wchodzisz w to? Czy nie wchodzisz?”. Decyzja należy do ciebie. Ja tym razem wszedłem, ale nie była to moja najlepsza decyzja. W przyszłości dobrze się zastanowię, nim zdecyduję się odwiedzić inne miejsce, którego autorką jest Hiroko Oyamada. Możliwe, że jej teksty są dla mnie zbyt głębokie. Albo po prostu nie przypadliśmy sobie do gustu.
Pajęcze lilie, gekon przyklejony do szyby, mąż na rodzinnym spacerze w zoo, piskorze w nieczynnej studni, teściowie, mrówki, pająk na ścianie i córka, pasjami zbierająca żołędzie… Natura u Hiroko Oya...
Pajęcze lilie, gekon przyklejony do szyby, mąż na rodzinnym spacerze w zoo, piskorze w nieczynnej studni, teściowie, mrówki, pająk na ścianie i córka, pasjami zbierająca żołędzie… Natura u Hiroko Oya...
Gdzie kupić
Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Pozostałe recenzje @atypowy
Niezwykły świat sztuki, miłości i tajemnic
„Czuwając nad nią” Jean-Baptiste’a Andrei to powieść, która zachwyca nie tylko treścią, ale również pięknym stylem i wydaniem. Książka została opublikowana przez Znak Ko...
"Krótka historia ekonomii" autorstwa Nialla Kishtainy to fascynująca podróż przez historię jednej z najbardziej wpływowych nauk społecznych. Autor jest cenionym brytyjsk...