Kiedy pod koniec XIX wieku Thomas Alva Edison demonstrował publicznie skuteczność prądu w uśmiercaniu zwierząt nikt jeszcze nie przypuszczał, że wkrótce stanie się on powszechnym sposobem dokonywania egzekucji skazańców. Zabijanie za pomocą krzesła elektrycznego stosowano od 1890 r. uznając tę metodę za wyjątkowo humanitarną. Do dziś kara śmierci obowiązuje w wielu krajach Afryki i Azji, ale jedynym państwem demokratycznym, który ją wciąż praktykuje są Stany Zjednoczone. „Krzesło łaski”, choć wyparte przez zastrzyk z trucizną i wykorzystywane jako metoda drugorzędna nadal pozbawia tam życia skazanych za najcięższe przestępstwa. W czasach, gdy prawa człowieka (w tym najważniejsze z nich – prawo do życia) są chronione przez szereg instytucji i gwarantowane aktami prawa międzynarodowego stosowanie kary śmierci, w tej czy innej postaci, musi budzić wiele kontrowersji natury etycznej i prawnej.
Ten trudny temat podejmuje Bryan Stevenson, amerykański prawnik, działacz na rzecz sprawiedliwości i równości społecznej oraz założyciel Equal Justice Initiative – organizacji udzielającej pomocy prawnej skazanym na śmierć. Stevenson to także autor książki „Tylko sprawiedliwość”, na podstawie której w 2019 r. powstał film o takim samym tytule w reżyserii Destina Daniela Crettona.
Polskim czytelnikom książki „Tylko sprawiedliwość”, której podtytuł brzmi „Historie prawdziwe o skazanych i ocalonych” kara śmierci raczej nie wyda się zagadnieniem oderwanym od rzeczywistości. Mimo, że ostatni taki wyrok wykonano w Polsce w 1988 r. to co jakiś czas w debacie publicznej powraca postulat jej przywrócenia. Oskarżeni o popełnienie szczególnie brutalnych zbrodni, w nagłośnionych przez media sprawach, spotykają się często z komentarzem, że kara dożywocia nie jest adekwatna do winy. Z kolei kluczowym argumentem przeciwników kary śmierci, oprócz kwestii moralnych, jest to, że nawet najsprawniej działający wymiar sprawiedliwości nie jest wolny od błędów proceduralnych i pomyłek sędziowskich. Szczególnego znaczenia nabiera to właśnie w przypadku rozstrzygania o czyimś życiu i śmierci, bowiem takiej pomyłki nie można już w żaden sposób naprawić. Sprawa Tomasza Komendy, skazanego na karę 25 lat pozbawienia wolności za gwałt i zabójstwo, a po 14 latach uniewinnionego jest najlepszym dowodem na to, jak fatalne bywają skutki niesłusznych skazań.
Książka Stevensona obnaża wady amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości funkcjonującego w drugiej połowie XX wieku. System działał na granicy prawa, więzienia były przepełnione, skazani wywodzący się z ubogich środowisk nie mogli liczyć na sprawiedliwy proces, pomoc kompetentnego adwokata i warunki zapewniające godność. Do tego dochodzi jeszcze jedna kwestia, mocno akcentowana przez autora – nierówność rasowa. Prokuratorzy, śledczy i sędziowie za wszelką cenę dążyli do znalezienia i ukarania winnych, a jeśli nie mogli tego zrobić szukali kozłów ofiarnych. Dlatego do cel śmierci najczęściej trafiali ludzie wykluczeni przez społeczeństwo – czarnoskórzy, ubodzy, osoby z kryminalną przeszłością, upośledzeni umysłowo, a także nieletni. To ich dotyczyła zasada „domniemania winy” w sprawach o zabójstwo, handel narkotykami czy rozbój. W tak działającym, bezdusznym i niesprawiedliwym systemie, na krześle elektrycznym często kończyli swoje życie ludzie niewinni zarzucanych im czynów.
Głównego bohatera książki poznajemy, gdy ma 23 lata i jest jeszcze studentem prawa. Pozbawiony doświadczenia i z wątpliwościami dotyczącymi słuszności obranej drogi zawodowej, ale pełen młodzieńczego zapału do pracy rozpoczyna praktyki w stanie Georgia. To tam po raz pierwszy odbywa rozmowę ze skazanym na śmierć. Te 3 godziny spędzone w więziennym oddziale z celami śmierci wywarły ogromny wpływ na całe jego późniejsze życie. Człowieczeństwo jakie ujrzał w skazanym, pragnienie życia i nadzieja utwierdziły go w przekonaniu, że warto pomagać ludziom oczekującym na egzekucję. Bryan nagle zrozumiał istotę prawa, pojął jaki związek ma ono z realnym życiem. Jednocześnie zaczął się zastanawiać nad możliwościami usprawnienia systemu wymierzania kar oraz przeciwdziałania zjawiskom dyskryminacji i nierówności.
Mimo, że „Tylko sprawiedliwość” opowiada historię wielu osób pokrzywdzonych przez wymiar sprawiedliwości i objętych wsparciem EJI, to na plan pierwszy zdecydowanie wysuwa się sprawa Waltera McMilliana (autor powraca do niej w co drugim rozdziale książki). Reputacja Waltera została zrujnowana po tym, jak wdał się w romans z młodszą od siebie, zamężną, białą kobietą. Gdy w miasteczku znaleziono martwą studentkę podejrzenia padły właśnie na „Johnny’ego D.”. Pomimo wątpliwego materiału dowodowego szybko został uznany winnym przez zdominowaną przez białych ławę przysięgłych (a także przez lokalne środowisko) i osadzony w celi śmierci. W tym momencie zaczyna się pełna determinacji walka Bryana o uwolnienie Waltera. W działaniach tych musi mierzyć się z bezdusznością systemu, uprzedzeniami rasowymi, niskim budżetem na działalność swojej instytucji, a nawet groźbami płynącymi pod jego adresem.
Stevenson wie jak zaciekawić i wywołać u czytelników współczucie wobec skazanych na śmierć. Nie czyni tego wyłącznie oskarżeniami o niesprawiedliwy proces, pomyłki sędziowskie czy rasizm. Wiele miejsca poświęca niehumanitarnym warunkom, jakie panują w więzieniach, celach śmierci czy izolatkach. Opisuje okrutne praktyki, jakich dopuszczali się na skazańcach strażnicy, torturach (rażenie prądem, przywiązywanie łańcuchem do tzw. końskich słupków), gwałtach na kobietach, upokarzaniu. Wstrząsające jest to, jak Stevenson relacjonuje ostatnie chwile skazanego przez wykonaniem wyroku śmierci oraz emocje, które towarzyszą obserwatorom tego wydarzenia. Szeroko omówiony jest temat dzieci boleśnie doświadczonych przez los, maltretowanych, molestowanych lub upośledzonych umysłowo, które pozbawione odpowiedniej opieki i edukacji łatwo wpadają w konflikt z prawem, często kończąc z wyrokiem dożywotniego pozbawienia wolności lub wyrokiem śmierci.
Przywołując wiele przykładów ze swojej adwokackiej praktyki (doświadczającego przemocy domowej 14-letniego Charliego, cierpiącego na zespół stresu pourazowego Herberta Richardsona, upośledzonego umysłowo Avery’ego Jenkinsa, czy Triny Garnett, która nieświadomie podpaliła dom) autor stara się powiedzieć, że każdy człowiek zasługuje na drugą szansę i odkupienie swoich win, a egzekucja takich szans nie daje. Zadaje pytanie: jak można ferować sprawiedliwe wyroki skoro nie jest dokładnie analizowana przeszłość, sytuacja zdrowotna i życiowa oskarżonych? Zamiast tego wykorzystuje się fakt, że są oni ubodzy i nie stać ich na profesjonalną pomoc prawną.
Są tacy, którzy mają za sobą gorsze doświadczenia niż inni. Jeśli jednak nie będziemy oczekiwać od siebie nawzajem czegoś więcej, jeśli nie będziemy pokładać nadziei jedni w drugich i leczyć dzięki temu naszych zranień, to jesteśmy z góry skazani na klęskę.
Sprawa 14-letniego George Stinneya, straconego w 1944 r. za gwałt i zabójstwo przywodzi na myśl „Zieloną milę” Stephena Kinga. Chłopak brał udział w poszukiwaniach dwóch białych, zaginionych dziewczynek. Wyznał, że widział je tuż przed tym jak zaginęły. To wystarczyło, by został aresztowany za podwójne morderstwo i stracony na krześle elektrycznym, zbyt dużym dla niego, w zbyt dużej masce. Później okazało się, że dziewczynki zabił pewien biały mężczyzna. Sam autor przywołuje natomiast książkę Harper Lee „Zabić drozda”, która w latach 60-tych XX wieku stała się bestsellerem i, podobnie jak wspomniana powieść Kinga, doczekała się ekranizacji (reż. Robert Mulligan). Historia opowiedziana przez Harper Lee dzieje się kilkadziesiąt lat wcześniej, ale jest łudząco podobna do historii McMilliana i pokazuje, że tak naprawdę niewiele się zmieniło w systemie wymiaru sprawiedliwości. Bryan, podobnie jak Atticus Finch staje po stronie tego, kto został już zaszczuty przez społeczeństwo, wierząc w sprawiedliwość i w to, że zdoła naprawić zepsuty system.
W ideach zawartych w książce wiele jest nawiązań do chrześcijańskiego systemu wartości, a zwłaszcza miłości bliźniego i piątego przykazania. Czytelnik wyraźnie odczuwa jak ważne są te argumenty dla autora. Bryan Stevenson wspomina chrześcijańskie wychowanie, jakie odebrał od swojej matki. Ma także refleksje, że każdy człowiek jest „połamany”, bo kogoś zranił i doznał zranienia. Odwołując się do przypowieści o cudzołożnicy stwierdza, że nikt nie jest bez winy. Wnioski nasuwają się same – gdyby każdy zaakceptował swoje wewnętrzne „połamanie”, gdyby przyznał się do słabości, braków, uprzedzeń i lęków to nie chciałby więcej uśmiercać innych „połamanych” osób.
Czasami autor idzie w tych swoich przemyśleniach za daleko. Nie sposób odmówić Bryanowi Stevensonowi poświęcenia, determinacji oraz słuszności misji, której się podjął, ale porównywanie się do osoby łapiącej kamienie, rzucane w ludzi pokrzywdzonych przez los, trąci nieco kompleksem mesjasza. Ma się też wrażenie, że temat kary śmierci został przedstawiony zbyt jednostronnie. To zresztą jest również problemem ekranizacji książki, za której scenariusz odpowiedzialni byli: Destin Daniel Cretton i Andrew Lanham. Z całą pewnością w amerykańskich więzieniach przebywało (i wciąż przebywa) wiele osób, które nie popełniły zarzucanych im czynów lub które nie mogły liczyć na sprawiedliwy proces. Pewne jednak jest również to, że wiele z tych osób to seryjni mordercy i psychopaci, dopuszczający się makabrycznych zbrodni, dla których słowa „litość” czy „żal” są całkowicie pozbawione znaczenia. Takim przypadkom Stevenson nie poświęca jednak zbyt wiele uwagi.
Historia Waltera McMilliana przeczyła powszechnym argumentom o sprawiedliwości i odpowiedzialności, których używał wymiar sprawiedliwości dążący do kolejnych, szybkich egzekucji. Takich jak on, oczyszczonych z zarzutów i uniewinnionych, było jeszcze wielu, m.in. Anthony Ray Hamilton, który odzyskał wolność po przesiedzeniu w celi śmierci prawie 30 lat. „Tylko sprawiedliwość” ma misję do spełnienia. Stanowi kolejny ważny głos w ważnej sprawie. Warto zapoznać się z tym głosem i sięgnąć zarówno po książkę, jak i film.
Bryan Stevenson podsumowuje: Sprawa Waltera nauczyła mnie, iż kara ostateczna to nie kwestia tego, czy ktoś zasługuje na śmierć za to, czego się dopuścił. Rzeczywistym pytaniem, które wiąże się w naszym kraju z karą śmierci, jest to, czy możemy kogoś sprawiedliwie zabić. Na to pytanie niestety wciąż nie ma jednoznacznej odpowiedzi.