"Lalka" Bolesława Prusa jak na razie jest moim absolutnym numerem jeden, i to nie tylko jeśli chodzi o lektury szkolne. Zafascynowała mnie zwłaszcza osoba Stanisława Wokulskiego. Dlatego też lektura fragmentu "Lalki i perły", który dostaliśmy na lekcji polskiego, wywołała moja święte oburzenie i zdecydowane postanowienie, że nie będę odpowiadać na pytania dołączone do tekstu, uzasadniając go jako niezgodny z moimi przekonaniami. Odkąd pamiętam, znajduję dziwną lubość w robieniu sobie na przekór, więc postanowiłam pożyczyć całość eseju Olgi Tokarczuk. Jak już robić sobie na przekór, to po całości, dlatego też egzemplarz ponadosiemdziesięciostronicowej książki, który trzymałam w rękach, należy do mojej sorki od polskiego, niedarzonej przeze mnie nadmiarem sympatii.
Ta część recenzji jest przeznaczona na krótkie streszczenie. Szkoda tylko, że tutaj nie ma czego streszczać, bo sam esej jest niejako streszczeniem interpretacji "Lalki" Tokarczuk. Myślę jednak, że co nieco warto tu przytoczyć. Olga Tokarczuk widzi kulminację akcji powieści Prusa aż w kilku momentach, czasami mało istotnych. Według niej kluczową rolę w arcydziele odgrywa Węgiełek opowiadający legendę o śpiącej królewnie. Innym poglądem Tokarczuk jest to, że Wokulski jest Obcym. Choć autorka próbowała wyjaśnić owe pojęcie swoim topornym i ciężkim jak armata piórem, nie zrozumiałam go w ogóle, a o tym, że odnosi się do Stanisława, dowiedziałam się dopiero kilka stron później, kiedy to rozważania trwały w najlepsze. O Izabeli Tokarczuk zdarzyło się napisać "Iza", z czym chyba ani razu nie spotkałam się w "Lalce". Stopień spoufalenia eseistki z postacią, według niej wyzutą z realizmu, jest więc dla mnie nie tyle absurdalny, co nawet niepokojący. Dla Wokulskiego Łęcka jest animą, czyli w wolnym tłumaczeniu zestawem idealnych cech kobiety. Przez kilkadziesiąt stron Olga Tokarczuk snuje rozważania i mnoży interpretacje, zachodząc w głowę, jak znaleźć odpowiednio wiele trudnych słów i odwołań do psychologii.
Z Tokarczuk zgadzam się w jednym - Wokulski nie kochał Izabeli, a jedynie (jeśli w ogóle można w tym przypadku mówić o miłości czy choćby zakochaniu) jej obraz, który sam stworzył na podstawie kilku przypadkowych spotkań. Tak, do tego wniosku już wcześniej doszłam, więc jestem pewna, że tu autorka nie przekroczyła żadnej granicy przyzwoitości w burzeniu wyobrażeń czytelnika o bohaterach - wyobrażeń, które starał się zaszczepić nie kto inny jak Prus. Całokształt bardzo mi się nie podoba. Dlaczego? Pomijając zupełnie dopisywaną przez Tokarczuk filozofię i pięćdziesiąt ukrytych znaczeń przypadkowych sytuacji... JĘZYK. Przyrzekam, że nawet gdyby posunęła się do większych herezji, ale ubierała je w słowa lekkim piórem i beztroskim stylem, nie nienawidziłabym Tokarczuk jako pisarki. Naprawdę, poprzestałabym na skromnym nielubieniu. Oto przytaczam fragment, w którym autorka niemal łopatologicznie wbija do głowy przeciętnemu odbiorcy jej naukowego bełkotu, że nie jest godzien, by zrozumieć definicję za pierwszym, drugim, ewentualnie trzecim razem:
"Anima jest archetypową postacią "obrazu duszy" i reprezentuje komplementarną, odmiennopłciową część psychiki. Przedstawia sobą obraz drugiej płci, jaki mężczyzna nosi w sobie jako jednostka i przedstawiciel gatunku. Mówiąc najprościej - każdy mężczyzna nosi w sobie swoją Ewę, każda kobieta - swojego Adama".
Dlatego apeluję: jeśli chcesz przeczytać lekką książkę, nawet taką, która odnosiłaby się do innej lektury, nie sięgaj po "Lalkę i perłę". Komu warto polecić tę książkę? Nikomu? Nie, absolutnie. Znalazłam dla niej odpowiednią grupę adresatów - ludzie, którzy biorą się za pisanie książki muszą przeczytać esej Olgi Tokarczuk, bo jest on sztandarowym przykładem, jak nie powinna wyglądać książka. Miłej (hi hi) lektury!