W ostatnich latach w polskich wydawnictwach nasila się budząca we mnie generalne obrzydzenie tendencja poświęcania wszystkiego w imię zysku. Jednym z jej objawów jest eksponowanie na okładkach tłumaczonych książek angielskich wersji tytułów zamiast polskich lub wręcz brak tłumaczenia tytułów, tylko po to aby były one łatwiejsze do rozpoznania przez obeznaną z angielskim, docelową grupę młodzieżowych czytelniczek i czytelników. Wydawnictwa wspierają w ten sposób postępujące zanieczyszczenie naszego języka anglicyzmami, które może i jest nieuchronne, ale przykre jest to, że tak aktywnie wspomagają je instytucje (ponoć) powiązane z kulturą. "Fourth Wing" R. Yarros wydaje się być doskonałym przykładem wspomnianej tendencji, w której marketing nakazuje wydawcy wstydliwie ukrywać polski tytuł "Czwarte Skrzydło", eksponując równocześnie wersję angielską dzięki wielokrotnie większej czcionce.
Książka została wydana bardzo estetycznie, z barwionymi brzegami stron i stonowaną, elegancką grafiką okładkowa. Niestety równocześnie wydawnictwo Filia pokazało dobitnie, że starsze czytelniczki i starsi czytelnicy nie mają po co kupować papierowego wydania tej książki, drukując całość tekstu maciupeńką czcionką, która męczyła oczy i zmuszała mnie do ciągłego wysiłku w trakcie lektury.
Rebecca Yarros niewątpliwie zna doskonale najbardziej oklepane motywy młodzieżowej literatury fantasy, zwłaszcza te, które w ostatnich dziesięcioleciach przełożyły się na sukcesy komercyjne i sprawnie łączy je w "nową", dynamiczną fabułę, wzbogacając ją przy okazji o istotne marketingowo elementy erotyki i dosadnie opisywanego seksu, niestroniące od szczegółowych wzmianek o tym, co, kto, komu i jak głęboko wetknął. Elitarna szkoła dla jeźdźców smoków. w której współzawodnictwo i niezwykle wymagające szkolenie powodują, że ginie znaczna część jej uczniów. Klasycznie niechętna bohaterka, Violet, która wydaje się nie mieć szans na przeżycie, lecz ukryte w niej wyjątkowe talenty tylko czekają na okazję by skoczyć czytelniczkom i czytelnikom do oczu i gardeł. Oczywiście nie w pierwszej połowie powieści. Modelowo przystojni morderczy wrogowie i nie ustępujący im urodą przyjaciele z dzieciństwa, ze zdumiewającą łatwością zamieniający się rolami i miejscami w ciągu zaledwie kilkuset stron. Zjednane nieprzejednaną dobrocią głównej bohaterki nowe przyjaciółki i zmuszone do niechętnej współpracy początkowo nieprzejednane nieprzyjaciółki. Szlachetni zdrajcy i zdradzieccy przywódcy. Przystojni i mili przyjaciele, ginący w strategicznie rozmieszczonych momentach fabuły. Martwi lub niesympatycznie członkowie rodziny skutecznie wyjaśniający wyizolowanie bohaterki. Potworne i mordercze smoki, palące co chwila żywcem kadetów i funkcjonujące równocześnie jako mili, pomocni i troskliwi towarzysze, ewidentnie cierpiący na fabularne rozdwojenie jaźni. No i naturalnie ulubiony przez większość autorek i autorów chwyt polegający na utrzymaniu głównej bohaterki w całkowitej ignorancji, dzięki czemu czytelniczki i czytelnicy mogą jej towarzyszyć w odkrywaniu prawdy o coraz bardziej otaczającym ją świecie. Świecie, który niechybnie rozpadnie się wkrótce i aż się prosi o ocalenie. Ciekawe, kto też podejmie się tego zadania?
Muszę przyznać, że Autorka bardzo sprawnie połączyła wszystkie klisze fabularne i pierwszą połowę jej powieści przeczytałem po prostu z przyjemnością. Akcja jest wartka, główną bohaterkę można łatwo polubić a przewracanie kartek szłoby mi bardzo sprawnie, gdyby nie mikro-czcionka. Fabuła stopniowo przestała jednak przypominać szkolne igrzyska śmierci i wyewoluowała w młodzieżowe romansidło, wywracając równocześnie do góry nogami początkowy obraz świata głównej bohaterki. Po podniesieniu stawek do poziomu walki o ratowanie świata Autorka nie radzi już sobie tak dobrze jak na początku. Akcja staje się chaotyczna i znikają początkowe emocje, towarzyszące samotnej walce Violet z przeciwnościami losu.
Nie żałuję, że przeczytałem tę książkę. Nie wątpię, że ją ktoś sfilmuje, chociaż będzie to wymagało sporego budżetu. Nie wątpię też, że tak jak na Zachodzie znajdzie ona u nas tłumy wielbicieli i wielbicielek i odniesie komercyjny sukces. Nie dostarczyła mi ona jednak żadnych nowych wrażeń i obawiam się, że kolejny tom może być tylko gorszy.