„Riley Thorn i trup w garderobie” autorstwa Lucy Score to świetna komedia romantyczna z wątkiem nadprzyrodzonym w tle. Była to również moja już piąta styczność z warsztatem tej autorki, która była równie udana jak poprzednie - ba, była nawet lepsza! Kocham Score za przyjemny dla oka styl pisania oraz bohaterów, którzy zawsze chwytają mnie za serce oraz nie pozwalają zbyt szybko o sobie zapomnieć. Po raz drugi autorka postanowiła troszeczkę zaszaleć i przygotować dla swojego czytelnika prawdziwą dawkę emocji - najnowsza część o przygodach Riley Thorn to połączenie komedii, romansu, kryminału oraz wątku paranormalnego... I jak? Jesteście ciekawi, co z tego wyszło? ;)
W przypadku Riley Thorn nic nie było zwyczajne. Zamiast żyć sobie szczęśliwie ze swoim niewiarygodnie przystojnym chłopakiem, prywatnym detektywem Nickiem Santiago, Riley konsekwentnie pakowała się w kolejne kłopoty. Tego lata niewiele brakło, aby zginęła. Dodatkowo wciąż nie akceptowała swoich mocy jasnowidzenia, czym naraziła się na dezaprobatę swojej babki, przerażającej matki rodu i prezeski Gildii Jasnowidzów. Tymczasem zdaniem znajomego komisarza z wydziału zabójstw jedynie siły nadprzyrodzone mogą pomóc w rozwiązaniu sprawy pewnego tajemniczego morderstwa.
Nick gorąco sprzeciwiał się udziałowi ukochanej w kolejnym śledztwie, być może dlatego, że komisarz był jego osobistym wrogiem, a on sam miał pełne ręce roboty ze sprawą zaginionego mężczyzny. Prędko się jednak okazało, że liczba morderstw zaczęła rosnąć, a sprawy przybierały coraz gorszy obrót. Jakby tego było mało, Riley musiała zaangażować się w policyjne przesłuchanie swojego byłego męża i jego nowej narzeczonej, a Nick wciąż nie umiał poradzić sobie z gniewem własnych rodziców.
Wszystko jednak zeszło na dalszy plan, kiedy któregoś dnia Riley otrzymała wiadomość od mordercy. Przesłanie było jasne: jeśli nie spełni jego żądania, to lato będzie jej ostatnim. A ona wcale nie zamierzała umierać…
Już rozumiecie, czemu pokochałam ten tytuł? Ta książka pomogła mi w pełni się zrelaksować po ciężkich dniach w pracy oraz odpocząć od zamieszania związanego z szukaniem ostatnich prezentów na święta. Ta pozycja dała mi wiele pozytywnej energii, której po prostu potrzebowałam.
Przyznam, że „Riley Thorn i trup w garderobie” jest pozycją, która zaczyna się z dość mocnym przytupem - od początku coś się dzieje, dzięki czemu nie jesteśmy zmuszeni zbyt długo czekać, by w fabule coś się w końcu wydarzyło.
Kolejną rzeczą, której na pewno nie zarzucę tej książce, jest brak zakręconych bohaterów. Riley i jej sąsiedzi byli przecudowni - każdy z nich był na swój sposób zwariowany i sprawił, że kilka razy popłakałam się ze śmiechu. Lucy Score wie, jak tworzyć dobrych bohaterów - i nie mam tutaj na myśli, tylko Nicka i Riley, ale również postacie drugoplanowe. Nie są one tylko i wyłącznie sztucznym tłem dla całej fabuły. Każdy z nich został wplątany w tę historię w konkretnym celu, co bardzo sobie w książkach cenię.
Niestety mam odrobinę mieszane uczucia co do wątku kryminalnego... tak, zdaję sobie sprawę, że Lucy Score nie jest autorką mrożących krew w żyłach, czy porywających kryminałów, jednak żałuję, że w pewnym momencie motyw odkrycia przyczyny śmierci denata zszedł na drugi plan, przez co musiałam obejść się smakiem.
Kolejną wadą, do której się przeczepię, jest fakt, że zbyt szybko się ją czyta. Owszem, jest to prawie 360-stronicowa powieść, a jednak przeczytałam ją w zaledwie jeden wieczór. Nawet nie wiecie, jak Wam zazdroszczę, że macie ten tytuł jeszcze przed sobą.