Honorata ma lat czterdzieści i kilka oraz raczej nudne życie prywatne (czy też trafniej byłoby rzec - w ogóle nie ma życia prywatnego). Pracuje w krakowskim laboratorium kryminalistycznym jako specjalistka od badań i analiz mikroskopowych, a swojej pracy też jakoś szczególnie nie uwielbia. Wieczory spędza z kieliszkiem oraz sporą porcją jedzenia przed telewizorem, oglądając ulubione filmy i seriale kryminalne. Ma też córkę, Frankę, która co prawda na szczęście już się wyprowadziła, ale dalej kontroluje swoją matkę, czasem nachodząc ją znienacka, a częściej przez telefon.
I tak jest do dnia, kiedy wszystko nagle i nieprzewidywanie się zmienia. Honorata wpada nieoczekiwanie na starego przyjaciela Ziemowita i - chcąc uniknąć kolejnej z nim konfrontacji - postanawia spontanicznie wyjechać na urlop. Tym bardziej, że jej znajoma z Jastrzębiej Góry wspomina o sąsiadce, której córka zaginęła... Honorata postanawia pomóc w poszukiwaniach, a przy okazji liczy na to, że dwa tygodnie spędzone w Jastrzębiej Górze spowodują niespodziewany zwrot w jej życiu – i rzeczywiście, w w pewien sposób w jej szarej rzeczywistości faktycznie zaczyna się coś dziać.
Od Ziemowita, niestety, uciec jej się nie udaje - mężczyzna nie tylko wciąż jest obecny w jej myślach, ale także objawia się jako duch/mara/wspomnienie/wizja w jej samochodzie, by prowadzić z nią długie rozmowy.
Za to we Władysławowie jest świadkiem wypadku i pomaga poszkodowanym nieświadoma, że stanowić to będzie prawdziwy przełom zarówno w jej życiu, jak i w tej "poszukiwawczej misji", której się mocno samozwańczo podejmie.
Nabrałam się - który to już raz? - na okładkę, która moim zdaniem jest naprawdę doskonała i dużo obiecuje. I nie tylko o obrazku myślę. O zachęcających zajawkach też. I kiedyż ja się wreszcie oduczę im ufać?! Podejrzewam, że nigdy, przez co narażać się będę na liczne, niestety, rozczarowania.
Jako osoba, która lubi książki, których akcja dzieje się w dobrze jej znanych miejscach (a okolice Władysławowa i Jastrzębiej Góry odwiedzam regularnie raz w roku odkąd ukończyłam dziewięć miesięcy) daję plus za wiarygodny i rzetelny opis topograficzny terenu.
I jest to, obawiam się, jedyny plus (a przynajmniej jedyny DUŻY plus).
Bohaterka jest mocno... nijaka. Trochę, rzekłabym, smutna. Nie ma w jej życiu określonego celu, nie ma motywacji. Jest dość nudna, co wpływa również na odbiór całej książki. A przy tym jej "nudność" i banalność jest nam po prostu wtłaczana do głowy za sprawą baaaardzo specyficznego sposobu pisania autorki, która ciska w czytelnika króciutkimi zdaniami i równoważnikami zdań niczym kulkami do paintballa ("To był cud, ta myśl! Jak objawienie. Wyjechać. Rano. Daleko. Wziąć urlop. Wypoczynkowy. Choćby tylko na dzień czy dwa" - i tak całymi stronami, zadyszki można dostać), nieustannie powtarzając informacje, które średnio rozgarnięty czytelnik przyswoił już za trzecim razem. Zdań "Honorata lubiła..." (wygodę, wino, spokój, jasne sytuacje, wiedzieć - to ostatnie powtórzone ze sto razy) oraz "Honorata nie lubiła..." (niespodzianek, zakupów ciuchowych, biegania, marnowania czasu, komplikacji, rzeczy niewytłumaczalnych, tracić rezonu, policji, być głodna, być zdenerwowana, tajemnic, mieć wzdęcia, nierozwiązanych zagadek, pytań retorycznych, zimnej wody, fal, bać się, być zapędzona w kozi róg oraz nie wiedzieć, to ostatnie powtórzone ze sto razy) jest w tej książce masa, w tej masie coraz bardziej irytują i prowokują myśli o ochronie lasów, bo gdyby je wyciąć lub ograniczyć do, powiedzmy, dziesięciu wzmianek, objętość książki można by ograniczyć o połowę, jakaż to oszczędność.
Wątek kryminalny dość ciekawy, przestępstwo nie za małe, nie za duże, co pozwala utrzymać całą historię na jakim-takim poziomie realizmu. Natomiast samo rozwiązanie i udział bohaterki w sprawie, ekhm... Honorata nie jest policjantką, jest w zasadzie nikim, ot, kolejną wczasowiczką, jakich tłumy przewijają się przez wszystkie nadmorskie miejscowości przez całe lato, więc fakt, że rozwiązuje sprawę kryminalną na drugim końcu Polski, albowiem komendant krakowskiej komendy szepnął słówko komuś w Wejherowie… No przypuszczam, że wątpię. Nad tym, że na komendzie we wcale nie małym mieście Honorata spotyka tylko jednego policjanta nie będę się nawet pochylać, bo po tym, jak niektórzy pisarze Toruń, miasto jednak nieco większe niż Wejherowo, wyposażyli w jeden wóz straży pożarnej i jedną komendę z pięcioma policjantami na krzyż nic mnie w tej kwestii nie zdziwi.
I tak naprawdę nie wiem, jak zakwalifikować tę książkę. Ani to, mówiąc szczerze, komedia, ani kryminalna, ani kryminał bez komedii, ani obyczajówka, ani przygodówka, ani powieść psychologiczna, trochę tu i tego, i tego, i jeszcze czegoś innego, a jak już, już zaczynałam myśleć o daniu drugiego plusa - za (nie mam pojęcia czy świadome) wykreowanie rozpaczliwie smutnej bohaterki zajadającej samotność i brak radości w życiu toną wysokokalorycznego, niezdrowego jedzenia i osuwającej się powoli, acz nieuchronnie w alkoholizm, plus naprawdę niezły opis pierwszej fazy alkoholizmu, tego momentu, gdy jeszcze wydaje się on nieszkodliwy, jeszcze w sumie nie jest alkoholizmem, to tylko kieliszek wina do serialu, piwko do obiadu, łyczek naleweczki, żeby się lepiej spało, w każdej chwili mogę przestać, co w tym trudnego, nie muszę pić, dla przyjemności to robię, nawet tej chwili frajdy w życiu mi zakażesz?... otóż zawsze wtedy potykałam się o te króciutkie, irytujące mnie zdania, o pińćsetne powtórzenie "Honorata nie lubiła nie wiedzieć, oj, nie lubiła", albo o jakąś nielogiczność świata przedstawionego, i wszelki plusiki szły się czochrać.
Niech za podsumowanie recenzji starczy fakt, że czytałam tę książkę chyba, nie nie wiem... ze dwa tygodnie, czyniąc liczne przerwy na inne pozycje.
Być może jest to kolejna powieść po prostu nie dla mnie.