Dzisiaj przychodzę z książką niełatwą – historią z nurtu true crime, która z pewnością znana jest także osobom zainteresowanym psychologią i psychiatrią.
Pod koniec lat siedemdziesiątych jednym z wiodących tematów w USA była sprawa Williama „Billy’ego” Milligana, dwudziestotrzylatka, który został pojmany jako sprawca serii napaści na studentki Uniwersytetu Stanowego w Ohio. Przez pewien czas, gdy wydawał się nieuchwytny, media nakręcały spiralę strachu, a przerażone kobiety bały się uczęszczać na zajęcia. Nic dziwnego. W tym samym czasie działał również niesławny Ted Bundy: jeden z najkrwawszych seryjnych morderców USA, a w latach 1976-1977 Dawid Berkovitz (znany jako Syn Sama) zabił sześć osób i zranił siedmioro innych. Młodzi ludzie żyjący w tamtych czasach najprawdopodobniej nie czuli się zbyt pewnie. W dostępnym na Netflixie dokumencie „24 twarze Billy’ego Milligana” pojawia się nawet informacja o mężczyznach, którzy w ramach wolontariatu odprowadzali dziewczyny na zajęcia i po nich odbierali studentki z budynku.
Teraz jednak to się zmienia. Wszyscy mogą odetchnąć z ulgą. Dwudziestotrzyletni William „Billy” Milligan zostaje pojmany jako sprawca serii napaści na stanowym uniwersytecie. Wydawać by się mogło, że sprawa zamknięta: przestępca zatrzymany, jeszcze tylko proces i kara. No, nie do końca. Zatrzymany okazał się być kimś innym niż zimnym, dążącym do zaspokojenia zwichniętych rządz psychopatą. Milligan sprawiał wrażenie kogoś, kto zupełnie nie rozumiał, dlaczego zarzucane są mu czyny, których zupełnie nie pamiętał. Od lat zresztą miał wrażenie, że wiele rzeczy mu umyka. Nie miał wspomnień z wielu wydarzeń, w jakich rzekomo uczestniczył. Po nieudanej próbie odebrania sobie życia w areszcie, Billy trafił pod opiekę psychologiczną i psychiatryczną. Wówczas wyszło na jaw, że Milligan od lat cierpi na niezwykle rzadką chorobę: osobowość mnogą. Niektóre tożsamości są agresywne, inne niezwykle zwinne, inne kreatywne, inne opanowane, a inne niewinne jak kilkuletnie dzieci. I jego przypadek jest znacznie bardziej skomplikowany niż kwestia Sybil, której historia wzbudzała w Stanach wiele emocji. W Sybil Dorsett, o ile wierzyć dr Cornelii B. Wilbur, w wyniku traumy z dziecistwa wykształciło się szesnaście odrębnych osobowości. W ciele Billy’ego Milligana natomiast funkcjonowały 24 odrębne osoby - na dodatek przez pewien czas nieświadome istnienia pozostałych. Osoby te wykształcały się na skutek nadużyć i przemocy, jakiej na pasierbie dopuszczał się ojczym. Ciągłe nękanie, akty „wilczej dominacji” i pogrzebanie żywcem. Coś takiego złamałoby każdego.
Historią Milligana zainteresował się Daniel Keyes, z wykształcenia psycholog, z zawodu wykładowca akademicki i pisarz znany na naszym rynku dzięki kultowym „Kwiatom dla Algernona” (powieść polecam gorąco). Zawarł z Milliganem układ, że ten zdradzi autorowi więcej szczegółów, niż znane są opinii publicznej. Billy pragnął, by świat zrozumiał istotę jego choroby. Nie chcę być zrozumiana źle, bo ogromnie szanuję Keyesa za dorobek literacki, ale czasem czułam się tą książką przytłoczona. Treść wydawała się nieco przegadana, czasem kwestie relacji między osobowościami były powtarzane po wielokroć – zaufajcie, prawie 560 stron to sporo miejsca. W książce zabrakło mi jednak głosów ofiar Milligana. Owszem, z ich relacji czytelnik poznaje szczegóły napaści, ale zabrakło mi tego, jak te kobiety radziły sobie potem: jak reagowały na wiadomości w sprawie procesu Milligana, czy poszły na terapię, jak żyją obecnie. Chciałabym, by bez piętnowania wypowiedziały się poszkodowane. Brakowało mi też głosów jego rodziny. Światła zwrócone zostały na głównego aktora, a postacie poboczne czasem gdzieś tam przenikały.
„Człowiek o 24 twarzach” opowiada historię niełatwą. To nie tylko reportaż pokazujący kulisy sprawy mężczyzny uniewinnionego z powodu choroby psychicznej. To także szczegółowe studium ukazujące złożoność charakterów i motywacji każdej z wykształconych osobowości. Zaryzykuję stwierdzeniem, że jeśli ktokolwiek chciałby kiedyś opisywać tego typu zaburzenie dysocjacyjne, powinien przeczytać tę książkę. Nie ograniczać się tylko do niej, brońcie bogowie! Ale przeczytać, by wiele rzeczy zrozumieć. Mam jednak nadzieję, że nikomu do głowy nie przyjdzie „genialny pomysł”, by pisać książkę w narracji „jestem złym Milliganem, psychopatą” i w ten sposób wykonać łatwy skok na kasę z kieszeni fanów true crime. To historia, z której nie da się zrobić taniej sensacji (choć obawiam się, że taka próba może zostać podjęta).
Po lekturze książki Keyesa mam naprawdę mieszane uczucia. Obcowałam z historią osoby chorej, nieświadomej popełnianych czynów. I to przeraża. Czyny te jednak były wyrządzaniem krzywdy innym – od drobnych napadów rabunkowych po nadużycia na innym tle. Teraz, gdy znam historię Milligana, ciężko mi go jednoznacznie potępić, ale jednocześnie nie jestem w stanie go wybielić.
A Wy czy znacie tę sprawę? Czy potraficie wydać jednoznaczny osąd?