Trochę odwlekałam napisanie tej recenzji. Miałam świadomość, że to będzie rodzaj pożegnania, że moją uwagę przykują inne opowieści. A tak bardzo z „Patriotą” rozstawać się nie chcę.
Pozornie rzeczywistość wraca do normy. June ma cel, by zmienić Republikę w państwo, którym zawsze powinna ona być. Day ma Edena. Wszyscy mają święty spokój, na którym tak wielu zależało. Ale czy na długo? W Koloniach wybucha epidemia, a tamtejszy rząd oskarża o to Republikę. Traktat pokojowy zostaje zerwany. Co Day i June muszą poświęcić, by uratować swoją ojczyznę i samych siebie?
TO. JUŻ. KONIEC.
Zakończenie trylogii „Legenda” czytałam dłużej niż powinnam. Po prostu nie chciałam, by ta książka się skończyła. Marie Lu ukazała w „Patriocie” swój niezaprzeczalny talent i sprawiła, że przez około tydzień nie myślałam o niczym innym niż tej powieści. Nie ma słów, by opisać fenomen tej historii.
W tej książce tyle się dzieje, mam ochotę tyle napisać, ale nie chcę Wam niczego spoilerować. Cóż, życie toczy się dalej, a Day i June nic na to nie poradzą. Autorka stawia im na drodze tyle przeszkód, że czasami miałam ochotę przemówić jej do rozsądku. „Daj wreszcie spokój tym biedakom!” Jednocześnie wielbiłam ją za to. Jedne wydarzenia prowadziły do kolejnych, te przez nieprawdopodobne zwroty akcji stawiały bohaterów w tak niespodziewanych sytuacjach, że jedynym, co pozostawało w gestii czytelnika, było śmiać się lub płakać. Marie Lu tak prowadzi fabułę, że całość jest dla czytelnika jednym wielkim rollercoasterem emocji, a nawet najspokojniejsza scena w restauracji wywołuje u niego palpitację serca. Bo nigdy nie wiesz, co się wydarzy.
Bohaterowie nie są już tacy sami. June i Day kompletnie nie przypominają siebie z pierwszych stron „Rebelianta”. Oboje dojrzeli, oboje przeszli swoje. Autorka znów stawia przed nimi problemy, których nie można od tak rozwiązać. Załamywałam ręce z bezsilności, widząc jak postacie walczą ze sobą przez brak odpowiedzi na jedno pytanie.
Jeszcze parę słów o relacji Day-June. Ci, co przeczytali „Wybrańca”, wiedzą. Ci, co nie przeczytali, to niech przeczytają, to się dowiedzą. Zwykle nie przepadam za wątkami romantycznymi. Często sprawiają wrażenie sztucznych, a w powieściach typowo nakierowanych na akcję, wydają mi się zbędnym dodatkiem. Ale tutaj... June i Day to jedna z niewielu par, którym szczerze kibicuję. Ich wątek nie jest przesadzony, lecz jest go wystarczająca ilość, by móc się cieszyć bądź płakać, bądź wszystko naraz.
Podsumowując, jest to najlepszy tom serii. Autorka doprowadza wszystko do końca w niesamowity sposób. Naprawdę polecam z caaaaałego serca trylogię „Legenda”. Warto.