Kolejna książka Diane Chamberlain za mną i kolejna historia pochłonięta jednym tchem. Książki Diane zawsze zapewniają mi doskonałą rozrywkę. Jedne opowieści są bardziej poruszające, inne mniej, jedne dotykają bardziej poważnych problemów i wdarzeń, drugie charakteryzują łagodniejsze zagadnienia, to jednak jeśli chodzi o mnie zawsze warto je przeczytać.
"Skradzione małżeństwo" tak naprawdę dotyczy problemu segregacji rasowej w latach 40, 50 XX wieku w USA, zwraca uwagę na to jak nieakceptowalne społecznie były rozwody i opowiada o zmaganiach ze straszną chorobą jaką było polio, zanim w 1955 roku wynaleziono na nią szczepionkę. Jest to również historia o tym, jak przeciwności losu mogą wpłynąć na nasz charakter, jak z początkowo fatalnej i kiepskiej sytuacji można wynieść coś dobrego, można zmienić siebie i wpłynąć pozytywnie na otoczenie.
Losy bohaterki podkreślają, że zawsze warto walczyć o nasze marzenia, o to w co włożylismy ogrom pracy i wysiłku. Związek dwojga ludzi powinien opierać się na zaufaniu, zrozumieniu potrzeb partnera, szczerości, akceptacji, przyjaźni i nawet jeśli małżeństwo zostało zawarte z takiej czy innej przyczyny i nie ma w nim miłości, to gdy wszystkie wcześniej wymienione warunki zostaną spełnione może się okazać, że nie wcale taki diabłe straszny jak go malują ;) Małżeństwo Tess i Henry'ego/Hanka z góry skazane było na niepowodzenie. O ile Tess chciała zapewnić swojemu dziecku przyszłość oraz ojca, tak Henrym kierowały zupełnie inne powody. Tess miała być jego przykrywką, jego ratunkiem przed brakiem zrozumienia i sztwnymi, okrutnymi zasadami jakie rządziły w tamtych latach. Koniec końców Tess i tak bardzo skorzystała na tym małżeństwie i to pod różnymi względami, a rok wycięty z życia, oprócz korzyści materialnych dał jej też wiele pod względem duchowym.
Autorka w swojej powieści umieściła autentyczne wydarzenie jakie miało miejsce w Hickory, Karolina Północna : powstanie w 54 godziny szpitala dla chorych na polio podczas epidemii tej choroby w latach 1944-45.
Co do jednego mam tylko wątpliwości, właściwie do dwóch wątków ale powieść, to nie życie więc przymykam na nie oko. O jednym wspomnę, drugiego nie poruszę, żeby nie popsuć przysłym czytelnikom radości odkrywania prawdy. Żyję już sobie trochę na tym świecie i w jedno nie do końca jestem w stanie uwierzyć. Czy dogłębnie zraniony i upokorzony mężczyzna jest w stanie wybaczyć zdradę, zapomnieć o niej i żyć jakby nigdy nic się nie stało? Ani razu, później, w przypływie złości czy przygnębienia nie wykrzyczeć prawdy? Czy jest w stanie wyrzec się zazdrości i podejrzliwości, czy jest w stanie zaufać? Hmmm....