Po niektóre książki należy sięgnąć samemu i na własnej skórze przekonać się, czy to była strata czasu, czy może życiowa lekcja, warta głębszej analizy. Moim zdaniem do takich pozycji należy „Błękit". Jestem głęboko przekonana od dziecka, że każda książka ma swój własny przekaz, może być opisany przez autora - bo to on jest odpowiedzialny za słowo - w lepszy lub gorszy sposób, ale ten przekaz istnieje. Czasami jest trudno go dostrzec na pierwszy rzut oka.
Gdy zaczynałam czytać „Błękit" nie mogłam wyczuć tej książki, nie potrafiłam zagłębić się w nią na tyle, żebym weszła w ten świat. Takie książki określam jako śliskie, wymykające się z rąk. Stąd też wynika moja ocena, bałam się, że będę mieć trudności z dobrnięciem do końca, mimo iż język w ostateczności okazał się przystępny i tylko pojedyncze słowa były dla mnie niezrozumiałe.
Na poczynania bohatera patrzyłam z pobłażliwością, miejscami byłam rozczarowana jego postawą, nie będę zagłębiać się w szczegóły, bo będą spoilerami. Pogłębiło się moje rozczarowanie nim również w momencie, kiedy Ethan dotarł na wyspę - jako nauczyciel w-f - która miała być miejscem odnalezienia siebie, poukładania spraw i życia, a uwierzcie mi, nie zanosiło się na to. Dodatkowo postać Isabelle - irytująca, próżna, przebiegła, niesamowicie działała mi na nerwy i dobrze, że pojawiała się rzadko, bo książka nauczyłaby się latać, gdyby pojawiała się częściej. W miarę czytania rozdziałów coraz bardziej zagłębiałam się w fabułę, chociaż nie do końca jeszcze wiedziałam w jakim kierunku zmierza. Ethan przede wszystkim poszedł po rozum do głowy, chociaż nadal pozostawał lekko nieostrożny w swoich działaniach. Przyjemnie czytałam o tym, jak powoli budował więź z mieszkańcami, uczniami, angażował się w to, co dzieje się na wyspie, że zamiast zmieniać ich przyzwyczajenia, starał się zrozumieć ten nowy świat, tak różny od cywilizacji jaką znał.
Patrząc na całokształt tej historii, w moim odczuciu mogę podsumować to jednym zdaniem: szukaj szczęścia w prostych rzeczach. Mieszkańcy Vanatutu żyli z tego co upolowali, ich tryb życia można określić jako plemienny - mieli Starszyznę, która podejmowała decyzje, w ogóle wszystko robili za zgodą ogółu społeczności. Im niepotrzebny był do życia splendor Zachodu. Nie uważali siebie za ludzi biednych. Z tym właśnie zetknął się bohater, z pewną pierwotnością, która musiała na niego wpłynąć, z poszanowaniem przodków, z wiarą w wolę bogów, z pewnym mistycyzmem. Istnieje również w tej powieści druga strona medalu, która nie liczy się ze zdaniem mieszkańców. Z tego powodu wybucha pewien konflikt, którego szczegóły będziecie znali po przeczytaniu książki. Nie zabraknie wam również kilku zwrotów akcji, które choć nieliczne wbiły mnie w fotel. Powieść ta, to jednak nie tylko droga Ethana do osiągnięcia spokoju, ale i mieszkańców wyspy, którzy byli podzieleni, to początek przyjaźni, która narodziła się między dwoma różnymi chłopami. Uświadomienie sobie, że niektóre osoby, które uważają samych siebie za autorytety, nie zawsze nimi są, mimo ich szczerych chęci. Skończyłam tę książkę z uśmiechem na ustach, ze względu na postać Olimy, który mnie całkowicie rozczulił zwłaszcza w ostatnim zdaniu i który zdecydowanie skradł moje serce od początku książki, to ile przeszedł ten chłopiec i to jak czyste nadal pozostało jego serce, zasługuje na szczególne docenienie. Jest takim trochę promyczkiem tej powieści, chociaż dylematy z jakimi się zmaga, wcale nie są proste. Podsumowując - z jednej strony podobała mi się ta powieść, była w moim odczuciu wartościowa. Na pewno skłoniła mnie do rozmyślań, zwłaszcza na temat materialności, która jest obecna w dzisiejszych czasach. Z drugiej strony jednak, nie nazwałabym tej lektury pasjonującą i jakoś wybitnie wciągającą, jednak trochę to trwało, zanim weszłam w ten świat, Uważam, że sens tej powieści tkwi w jej przekazie i tylko od czytelnika zależy czy przyniesie mu coś dobrego i czy w ogóle odkryje przekaz.