To będzie dość osobista recenzja, ale bynajmniej nie ze względu na miłosną historię dwójki głównych bohaterów. To tylko w niewielkiej części mnie z nimi łączy.
Czy miłość od pierwszego wejrzenia istnieje? Nie wiem, nigdy jej nie doświadczyłam. Doświadczyłam za to tej od „pierwszego” seksu, bo ta związała mnie na długie lata z dwoma facetami (reszty nie liczę jako związki, były krótkie i byle jakie). Z pierwszym trochę się rozminęliśmy po drodze, za drugiego wyszłam za mąż.
„Miejsce bez ciebie" to historia uczucia pomiędzy nastoletnią Henną i kilka lat starszym Bohdim, którzy poznając się na wiosennym koncercie wiedzą, że są dla siebie czymś tymczasowym. Gdy spotykają się kilka miesięcy później, jako szkolny pedagog i jego podopieczna, kontynuują romans, który jak wiadomo, nie wróży niczego dobrego.
W końcu ich uczucie wychodzi na jaw, a dziewczyna rzuca szkołę i wyjeżdża. Po powrocie odnawiają kontakt, ponieważ jak powtarza autorka (aż do porzygania) są w sobie szaleńczo zakochani i nic nie jest w stanie ich rozdzielić. Jest różowo, słodko, przewidywalnie.
Naprawdę rzadko zdarza mi się, że książka tego typu, przeciętny romans z elementami niezbyt lotnej erotyki w dodatku zbyt ckliwy i przesłodzony do granic możliwości, mógł w jakikolwiek sposób ruszyć moje serce czy umysł. Ot, myślałam, kolejna lekka historyjka, typowa zapchajdziura przed kolejnym kryminałem.
A jednak poruszyła. A tego nie lubię w takiej literaturze. Chciałam nieskomplikowanej rozrywki, a nie poważnych życiowych problemów. Niestety przywołała wspomnienia, które ukryłam i do których staram się nie wracać.
I właśnie w tym momencie historia głównego bohatera staje się moją historią.
Barrett, ojciec Bohdiego, jest sparaliżowany po wypadku, który zafundował mu własny syn i, żeby było jeszcze gorzej, choruje na raka. Pragnie śmierci, ale jego dzieci, a szczególnie ów syn, nie dopuszcza do siebie myśli, że tamten mógłby umrzeć. Walczy za nich obu, a nadziei na wyzdrowienie uczepił się kurczowo i irracjonalnie. Wszelkimi możliwymi sposobami i wbrew zdrowemu rozsądkowi trzyma ojca przy „życiu”.
Mówią, że rodzice nie powinni chować swoich dzieci, ale dziecko chowające rodzica, jeśli ten miał przed sobą jeszcze wiele lat życia, nie jest w stanie udźwignąć tragedii, która na niego spada, nawet jeśli to dziecko jest dorosłe. Zwłaszcza, gdy obwinia się, że jego niektóre decyzje w jakiś sposób przyczyniły się do przyśpieszenia choroby. Gdy przyzwolenie, zgoda na wspomagane samobójstwo jest ratunkiem dla jednego, a dla drugiego okazuje się życiową tragedią, czy możemy winić tego pierwszego, że chciał odejść z godnością i bezboleśnie? Nie wiem. Staram się to zrozumieć od trzech lat. Bo czasami miłość nie jest wystarczająca by wygrać ze śmiercią i pragnieniem braku cierpienia. Nawet miłość do dzieci...
Dałam książce 6 gwiazdek, tylko i wyłącznie za emocje, które w pewnym momencie mojego życia stały się dla mnie nie do udźwignięcia.