Można by powiedzieć, że to historia, którą napisało życie. Małe, prowincjonalne, nieco podupadłe miasteczko, a w nim grupka ludzi, od lat wykonująca te same prace, zmagająca się z troskami, które z roku na rok stają się coraz większe. Nikt na nic nie czeka, nikt nie ma już aspiracji, by coś zmienić na lepsze. Mijają dni, tygodnie, lata, a każdy dzień przypomina poprzedni i następny. Tak w największym skrócie prezentuje się sytuacja, jaką zastajemy w książce „Czary w małym miasteczku”.
Poznajemy burmistrza mieściny, który już dawno zapomniał o przedwyborczych obietnicach. Dług wdzięczności wobec tych, którzy pomogli mu odnieść zwycięstwo, pochłonął nie tylko większość dostępnego budżetu, ale również jego aspiracje i siły. Miejska urzędniczka od lat utrzymuje dwóch dorastających synów, a także męża, który najwyraźniej pogodził się z bezrobociem. Stresy w pracy rozładowuje zajmując się domowymi wypiekami, stanowiącymi jej jedyną rozrywkę.
Z kolei sklepowa Krysia przez większość roku odgrywa słomianą wdowę. Podczas gdy jej mąż spędza długie miesiące za granicą, sama ledwo wiąże koniec z końcem. Co gorsza, pieniędzy jest coraz mniej, bo małżonek coraz chętniej sięga po kieliszek. Wzorowa uczennica gimnazjum, staje się obiektem westchnień katechety. Przerażona dziewczynka nie wie, do kogo zwrócić się o pomoc, dlatego robi, co tylko w jej mocy, by uniknąć kolejnego dnia w szkole. Niestety na dłuższą metę takie rozwiązanie na niewiele się przydaje. Cokolwiek by nie robiła, wszystko zdaje się prowadzić ją w pobliże katechety. Mamy jeszcze małżeństwo sklepikarzy, którzy regularnie urządzają spektakularne awantury i niepozorną lekarkę, której życie towarzyskie ogranicza się do odwiedzania rodzin, które pod pretekstem kawki czy herbatki, ściągają ją na bezpłatną wizytę domową. Miasteczko, jakich pewnie wiele - szare, smutne, bez przyszłości.
Sytuacja zmienia się diametralnie w chwili, gdy w okolicy pojawia się sympatyczna choć niepozorna staruszka. Z pozoru nic nie znaczące spotkania, prowokują zmiany, o jakich mieszkańcy małego miasteczka nawet nie śnili. Kim jest owa tajemnicza kobieta, jakie są jej zamiary? Czy ma coś wspólnego z bogatą, tajemniczą kobietą w czerni, która pojawia się tam nieco później?
Trzeba przyznać, że Marta Stefaniak, pisząc swoją debiutancką powieść, wpadła na naprawdę sympatyczny pomysł. Opisując zdarzenia zupełnie nieprawdopodobne, pośrednio uświadamia czytelnikowi, że czasem nawet drobna inicjatywa, może wywołać w życiu lawinę pozytywnych zmian. Choć w powieści bohaterowie zdają się raczej bezwolni, i działają jedynie wtedy, gdy zostaną "właściwie pokierowani", oczywistym jest, że już naprawdę niewielki wysiłek z ich strony, mógł doprowadzić do pozytywnej zmiany w ich codziennym życiu. O ile jednak sam pomysł jest naprawdę przyjemny, o tyle rozwiązanie problemów, jakie zaproponowano w książce, wydało mi się zbyt oczywiste i bardzo schematyczne. Przykładowo burmistrz dosłownie z dnia na dzień jest w stanie odciąć się od swoich "dobrodziejów" i wyczarowuje coraz to nowe dotacje, tak by z miejsca naprawić wszystkie niedociągnięcia w miasteczku - pieniądze zdają się płynąć wartką rzeką a osoby, które burmistrz "odsunął od koryta", wcale nie próbują odzyskać swoich wpływów. Trudno powiedzieć, czy było to zamierzone, ale zaskakuje również postawa tajemniczej staruszki po przybyciu do miasteczka kobiety w czerni. O ile wcześniej motywowała ludzi do działania i walki o poprawę ich bytu, o tyle później staje się zupełnie bierna i bezwolna. Pozostaje pytanie dlaczego tak się stało, czy kryło się za tym głębsze przesłanie?
W moim odczuciu wykorzystanie magii w książce wypadło mało przekonywująco i na dobrą sprawę było zbyteczne - podobne efekty można było uzyskać bez użycia jakichkolwiek magicznych sił. Również przesłanie książki nie jest dla mnie do końca jasne. Początkowo byłam przekonana, że autorka próbuje nam uświadomić, jak wiele w naszym życiu zależy od naszego działania. Można nieustannie się na coś uskarżać, można jednak zdobyć się na większy wysiłek, i coś zmienić. Po lekturze książki mogę co najwyżej stwierdzić, że w życiu człowieka zdarzają się dobre i złe chwile, co stanowi naturalną kolej rzeczy. Nie potrafię jednak odpowiedzieć na pytanie, czy powinnam walczyć o zmiany, czy jednak mimo wszystko pogodzić się z przeciętnym, ale przynajmniej w miarę bezpiecznym życiem.
Szkoda, że potencjał naprawdę ciekawego pomysłu nie został do końca wykorzystany. Mam nadzieję że w przyszłości autorka zrezygnuje z zupełnie niepotrzebnego wątku magicznego, a skupi się bardziej na problemach zwykłych ludzi, bo póki co to w moim odczuciu wychodzi jej najlepiej. Warto również zastanowić się nad bardziej jasnym przesłaniem dla czytelnika. „Czary w małym miasteczku” mogły prowokować do refleksji nad własnym postępowaniem, i naprawdę żałuję, że czegos zabrakło. Książka może stanowić miły odprężacz, pod warunkiem, że nie będzie się oczekiwać czegoś głębszego.