Ta powieść jest jednym z tzw. podrzutków, które co jakiś czas podsyła mi koleżanka. Sama pewnie bym się na nią nie skusiła i w efekcie przegapiłabym jedną z lepszych książek.
Simon i Vicky wydają się być udanym małżeństwem. On, utalentowany wykładowca prawa, ona spełnia się w pracy z ofiarami przemocy domowej. Pozorną sielankę małżonków zakłócają panujące między nimi tajemnice, mnożące się kłamstwa i pokaźny spadek, który Simon otrzymał po ojcu.
Chciwość, żądza pieniądza, miłość, zdrada, zemsta i oszustwo. Tego z pewnością nie zabraknie w tej powieści, a jeśli jeszcze jest to wszystko zmyślnie i logicznie połączone, dając spójną, trzymającą w napięciu fabułę, to czegóż można chcieć więcej? Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek czytała równie skomplikowaną fabularnie powieść. Wielowątkowość, ilość bohaterów i powiązań między nimi to level master.
„W końcu najlepsze kłamstwa to te najbliższe prawdzie, czyż nie?”
Początkowo ma się wrażenie, że wszystko w tej powieści jest jasne, oczywiste, szablonowe i przewidywalne, lecz to, co autor serwuje nam na początku to tylko taki mało znaczący wstępniak na rozgrzewkę. Szybko okazuje się, że fabuła to jedna wielka gra pozorów i ogromna niewiadoma. Choć to Simon i Vicky są postaciami wiodącymi i mówią do nas pierwszoosobowo, autor udzielił głosu również i innym bohaterom, dzięki czemu historia staje wielopłaszczyznowa i jeszcze bardziej interesująca.
Kompozycja fabuły, dynamika akcji i poziom zagmatwania sprawiają, że nie ma najmniejszych szans na zbudowanie sobie jakichś własnych teorii, na przywiązanie się do jakiejś wizji dalszego przebiegu wydarzeń i na odgadnięcie prawdziwych motywacji bohaterów. Bohaterowie rozgrywają się wzajemnie, wciąż podsuwane są nowe tropy, mnożą się poszlaki, a to, co w teorii wydaje się oczywistym powodem wszystkich zdarzeń, nie ma nic wspólnego z prawdą.
Książka nie należy do cienkich, ale jej wybitnie piękny styl i niesamowita lekkość narracji sprawiają, że powieść jest naprawdę nieodkładalna. I chociaż zdarzały się momenty, w których powieść wydawała mi się nieco przegadana (np. kiedy Vicky przez kilka stron napominała Christiana, w kółko powtarzając mu te same nakazy i rady, co w moim odczuciu nic nie wnosiło, prócz kolejnych zadrukowanych stron), to jednak nie sposób zaprzeczyć, że jest to dzieło pochłaniające na maksa. Ciekawość tego, co się wydarzy nie pozwala na chwilę wytchnienia, zapomnienia o wydarzeniach z Chicago.
Powieść ma jeszcze jedną zaletę, której nie sposób pominąć przy powieściach będących przekładami z obcych języków. Rzadko się o tym mówi, rzadko wspomina się o tych świetnych ludziach, którzy sprawiają, że obcojęzyczna powieść po polsku brzmi tak, a nie inaczej. Pani tłumaczka, Katarzyna Matczuk, dokonała czegoś fantastycznego. Ten rewelacyjny przekład zasługuje na uznanie, ponieważ między innymi to za jego sprawą ta skomplikowana historia zyskała płynność narracyjną. Mnie, bo jestem fanką rozkminek językowych, urzekły przekłady gierek słownych, które Simon przeprowadzał w chwilach stresu. Z pewnością nie było łatwo znaleźć polskie odpowiedniki do angielskich zabaw językiem i jeszcze tak brawurowo połączyć je z tokiem fabularnym, a jednak pani Matczuk zrobiła to mistrzowsko. Moje ulubione to „ujść płazem” i „soczysty opis”. Cytując jedno ze zdań z powieści: „doprawdy paradne”… Naprawdę jestem pod wrażeniem.
Podobno „O wiele łatwiej jest oszukać człowieka, niż go przekonać, że został oszukany” – przekonajcie się sami…
Aniu, dziękuję za tego „podrzutka” :)))