Czasami człowiek ma nieodparte wrażenie, że mimo iż wsiadł do pociągu Intercity, znalazł się w kolejach regionalnych. Podobnie jest z drugim tomem sześcioczęściowego cyklu Toma Holta o Paulu Carpenterze, który okładką i niezłym zawiązaniem akcji zaprasza do fascynującej i atrakcyjnej przejażdżki, po to aby już po chwili okazać się przestarzałym składem, który poza atrakcyjną powłoką nie ma nic do zaoferowania w środku, a na dodatek kotlety podawane w WARS-ie są wielokrotnie odgrzewane, a smak mają wykwintny niczym papier toaletowy.
Historia opowiedziana w książce kontynuuje wątki z poprzedniej części ("Przenośne drzwi"), podejmując opowieść w momencie jej zakończenia. Główny bohater, Paul Carpenter to nadal ten sam nudny i flegmatyczny Angol, który w końcu wie czym zajmuje się korporacja J.W. Wells & Co, lecz to wcale nie oznacza, że od tej chwili jego życie będzie choć trochę łatwiejsze. Jego wielka miłość, Sophie, wyjeżdża niespodziewanie do filii za granicę, a sam Paul staje się BOHATEREM. I to takim prawdziwym, któremu przyjdzie walczyć z najróżniejszymi potworami. W tle zaś odegra się wielka gra, którą oczywiście tylko on może doprowadzić do końca.
Fabularnie książka leży i kwiczy niczym świnia w przeddzień uboju. Główny wątek nie trzyma się kupy, poszczególne wydarzenia są naciągane, zaś cała fabuła służy tylko temu, aby pokazywać kolejne gagi. Sami bohaterowie to zaś w większej części Ci sami ludzie (i inne borostwory), których poznaliśmy w pierwszej części. Jest trochę nowych postaci (świetny wujek Paula, czy też pracownicy Banku Umarłych), lecz w gruncie rzeczy to ten sam teatr Muppetów. Trochę dziwny jest fakt, że w takim "arcydziele" są tak dobrze zarysowane postacie. Poza Carpenterem, o którym pisałem już przy innej okazji, są oni odpowiednio przerysowani i zabawni, aby móc przynajmniej udawać dobrą parodię fantasy.
Lecz co powinno się składać na taką książkę? Wciągająca fabuła? Wartka akcja? Dobre dialogi? W zasadzie każdy element, poza fabułą tu występuje, lecz... według mnie coś tu nie gra. Nie iskrzy. Bo mimo kilku na prawdę niezłych żartów (jak wyjaśnienie skąd umarli biorą majątek), w miarę dobrych dialogów, świetnej warstwy językowej (nawet tłumaczenie daje radę), całość jest jakoś ... niedopasowana. Tak jakby ksiażkę pisały dwie różne osoby na raz. Niektóre gagi są świeże i pomysłowe, inne czerstwe i nie smaczne. Raz żarty sytuacyjne to kwintesencja czarnego humoru, innym razem to czysta żenada. Paradoksy w tej książce występują na porządku dziennym i czasami na prawdę trudno zrozumieć, jak można prezentować tak zmienny humor. Jeżeli miałbym oceniać poszczególne składniki tej książki, na pewno byłbym bardzo zadowolony, natomiast tak....
Dość surowo obszedłem się z "Śniło Ci Się" Toma Holta, choć mam wrażenie, że tak na prawdę na to nie zasługuje. Mimo tak ostrej krytyki muszę przyznać, że te kilka godzin spędzonych na lekturze tej książki, spędziłem wyjątkowo przyjemnie. Dostałem rozrywkę, która może poziomem nie dorasta nawet najgorszym książkom Pratchetta, lecz przebija większość tego, co czytałem, poza prozą mistrza (oczywiście w tym gatunku). Szkoda tylko, że polski wydawca nadal upiera się, że Holt może konkurować z twórcą Świata Dysku, bo nie może. To fakt i nie ma nawet sensu podejmować dalszej dyskusji na ten temat.
"Śniło Ci Się" to książka nierówna. Ma dobre i złe strony, lecz jedno trzeba jej przyznać. Na bezrybiu i rak ryba, a ponieważ ostatnio na rynku parodii fantasy jest niezła posucha, książkę przeczytałem z przyjemnością i tylko recenzencki obowiązek przeszkadza w daniu jej najwyższej noty. A tak, biorąc pod uwagę wszelkie zalety i wady, oraz przymykając oko na te drugie, mogę wystawić 4 z minusem. Głównie dlatego, że aby czerpać przyjemność z lektury, trzeba dać autorowi ogromny kredyt zaufania. Zapewniam jednak, że warto, ponieważ to, co najlepsze w tej książce, jest ukryte między słowami.