„Crescendo” to kontynuacja bestsellerowego „Szeptem” autorstwa Becki Fitzpatrick. Ponieważ pierwsza część, pomimo swej przewidywalności, bardzo mi się podobała, postanowiłam czym prędzej zapoznać się z treścią „Crescendo”. Czy wypadło równie dobrze?
Zacznijmy może od wyjaśnienia, co oznacza obco brzmiący tytuł powieści. Według Wikipedii jest to „stopniowe wzmocnienie natężenia dynamiki w utworze muzycznym”. W kontekście tej książki, tytuł można interpretować dwojako. Pierwsze przychodzi mi na myśl stopniowe budowanie napięcia, co rzeczywiście w tej powieści ma miejsce. Jednak po dłuższych rozmyślaniach, doszłam do wniosku, że równie dobrze może chodzić o muzykę, która w tej powieści odgrywa dość ważną rolę - przez nią główna bohaterka wpada w tarapaty.
Co się dzieje w „Crescendo”? Relacje między Norą a Patchem komplikują się. On, zamiast poświęcać czas swojej dziewczynie, zaczyna się interesować znienawidzoną przez nią Marcie Miller. Nora, z kolei, spotyka się ze Scottem, kolegą z dzieciństwa, który, ni stąd, ni zowąd, pojawił się w mieście. Vee Sky, najlepsza przyjaciółka głównej bohaterki, jest tak samo „postrzelona” jak wcześniej, ma milion pomysłów, które często są… dość dziwne.
Wychodzą na jaw nowe fakty dotyczące śmierci ojca Nory. Dziewczynie zdaje się, że widziała zmarłego i słyszała jego głos. Dowiaduje się też, że Czarna Ręka stoi za jego zabójstwem… Tylko, kim jest człowiek, a może raczej istota o tym tajemniczym przydomku?
W poprzedniej części główna bohaterka była typową szarą myszką. Nie przeszkadzało mi to, a nawet trochę cieszyło - w końcu miła odmiana od popularnych i przebojowych czirliderek. Jednak w „Crescendo” Nora przeszła istną metamorfozę. Wewnętrzną, oczywiście. Szkoda tylko, że ze zwyczajnej, niewyróżniającej się niczym dziewczyny zmieniła się w osobę mściwą i zazdrosną. Chyba wolałam ją w tym „grzeczniejszym” wydaniu.
Z kolei Patch - to po prostu Patch. Chyba w ogóle się nie zmienił, nadal jest niesłychanie tajemniczy, niezbyt miły, ale zawsze, niezależnie od okoliczności, można na niego liczyć.
Podobnie jak w przypadku „Szeptem”, tej książki nie można zaliczyć do grona nieprzewidywalnych i oryginalnych. Oczywiście, jest mnóstwo zwrotów akcji, autorka stopniowo buduje napięcie (crescendo!) i sprawia, że od powieści nie można się oderwać ani na chwilę. Jednak ta seria arcydziełem nigdy nie była i nie będzie, to paranormal romance jakich wiele. Dlaczego więc czytałam ją jak zahipnotyzowana? Chyba przez talent pani Fitzpatrick do tworzenia niesamowitego świata, w którym anioły żyją wśród ludzi.
Zdecydowanie w „Crescendo” podobało mi się bardziej niż pierwsza część serii, może ze względu na to, że tutaj naprawdę dużo się działo. Jednak zakończenie… było po prostu okropne! Mam to szczęście, że w każdej chwili mogę sięgnąć po kontynuację, zatytułowaną „Cisza”. Gdybym czytała tę książkę niedługo zanim pojawiła się trzecia część, prawdopodobnie znienawidziłabym autorkę za to, że zakończyła „Crescendo” w TAKI sposób.
Podsumowując, druga część serii jest równie przewidywalna jak „Szeptem”, ale ma w sobie „to coś”, co sprawia, że pochłania się ją błyskawicznie. Teraz pozostaje mi już tylko sięgnąć po „Ciszę” i czekać na kontynuację.