Katarzyna Mlek mieszka obecnie w Bielsku-Białej wraz z kochającą rodziną oraz charakternym psem. Jest bardzo artystyczną duszą, która znajduje radość nie tylko w pisaniu, lecz również w fotografowaniu, malowaniu, tworzeniu piosenek oraz grze na gitarze. Ogromnie dziękuję losowi, że miałam okazję poznać autorkę osobiście podczas Targów Książki w Krakowie w 2013 roku. Dzięki przemiłej rozmowie - a nie tylko szybkiej fotce i biegiem do następnej kolejki - wyniosłam z tych targów coś więcej niż tylko książkę z autografem.
"Na wietrze diabeł przyjechał" - czwarta książka autorki - to zbiór sześciu opowiadań opartych na legendach dotyczących wiatru wiejącego w Beskidach. Pani Kasia chciała czytelnikom pokazać tą lekturą swoją miłość do gór, a także to, że czasami ludzkie gadanie czy podania i legendy mogą stać się podstawą do wiary w podłoże niesamowitych zdarzeń.
Głównym bohaterem książki a zarazem jej narratorem, jest występujący we wszystkich opowiadaniach inżynier Zbigniew Linert. Zbyszek, jak na inżyniera przystało, nadzoruje różne budowy w różnych miastach. Los zadecydował, iż podlegać mu będzie również nadzór nad budową kościoła w Lalikach. Po przyjeździe na miejsce Zbyszek poznaje najbardziej znaną postać tej wsi - proboszcza Michała Bubę. Ksiądz traktuje dość poważnie budowę świątyni, jednak sama kontrola nie zajmuje całego jego czasu. Buba woli zająć się gotowaniem i nietypową obroną Lalik. Bowiem na pierwsze miejsce wysuwa się szalejący we wsi porywisty wiatr. Nie jest to jednak zwyczajne zjawisko, lecz wiatr, który zdawać by się mogło, mający własny rozum i uderzający w mieszkańców według sobie znanego klucza. Jednak najgorsze jest to, że wiatr ten niesie samego diabła wyrządzającego szkody gospodarstwom i mieszkańcom. Walki z niezwykłym wiatrem podejmuje się tylko proboszcz i czasami udaje mu się ją wygrać. Jednak zgoła inne zdanie na ten temat mają przełożeni proboszcza i "za karę" przenoszą go na bardzo odległą placówkę na Litwie. Opiekę nad Lalikami ma teraz przejąć właśnie Zbyszek, który po kilkakrotnych wizytach we wsi, teraz ma zostać tutaj na dłużej. Jego zadaniem będzie ochrona mieszkańców, w której pomóc ma inżynierowi medalik otrzymany od Buby. Jak Zbyszek poradzi sobie z nierówną walką z żywiołem, którego pokaz siły miał już nieraz okazję zobaczyć na własne oczy?
Inżynier podczas pobytu we wsi poznaje kolejnych mieszkańców, cierpliwie słucha opowiadań z przeszłości a w czasie teraźniejszym stara się im pomagać w trudnych chwilach. W jednym z opowiadań poznajemy historię Basi i Władka Kopycioków, na których zawziął się diabeł szukając zemsty za oziębłość Władka na leśnej polanie.W innym zaś czytelnik przeżywa opowieść jednego z najstarszych mieszkańców wsi - Bożydara. Dziadek Pysz, jak o nim mówią ludzie z Lalik - mieszka samotnie w swojej chałupie wraz z wiekowym już psem Aresem. Kiedyś był świetnym myśliwym, jednak dosięgła go ręka sprawiedliwości, gdy nie posłuchał rad ojca. Myślał, że legendą jest to co powiedział Jaromir o polowaniu na zwierzynę oraz puszczaniu wolno Króla Gór.
Po dwóch latach bytności w Lalikach Zbyszek postanowił pomóc mieszkańcom w wymianie dachów. Dzięki licznym znajomościom udało mu się zdobyć blachę na pokrycie chat we wsi. Jednak wiatr chciał przeszkodzić im w dowiezieniu ładunku i doszło do małego wypadku. Z opresji uratował Zbyszka Heniek Kociniak i jego dwa ogromne konie: Remus i Romulus. Gdy inżynier w podziękowaniu odprowadził gospodarza, poznał jego dumę i przekleństwo w jednym - konia Łobuza. To właśnie jego losy poznajemy w tym opowiadaniu. Przyznam szczerze, że przeczytałam strony z jego historią w bardzo szybkim tempie. Bo nie często spotyka się konia nazywanego demonem czy demolką, nie każdy mimo swej porywczości wciąż trzymany jest przez jednego właściciela, który wybacza mu kolejne poturbowania.
Książka odkrywa również przed czytelnikiem niezbyt przyjemne skutki wpływu wiatru na ludzi i zwierzęta. Autorka przedstawiła losy rodziny Bronclików i ich psa Karino, bójkę Szalbota i Fajferka na moście oraz pożar domu Szalbotów, z którego Zbyszek wyratował małe dziecko. Wielokrotnie powtarza się motyw niszczycielskiej siły wiatru: jego ofiarą stają się nawet kościoły czy kaplice. Wciąż pojawiają się w książce nowe fakty, choć czasami dość fikcyjne, co uczynił wiatr podczas swoich kolejnych "wystąpień". Wiatr po prostu uwziął się na Laliki.
Każde z sześciu opowiadań zawiera inne przesłanie, inną historię, jednak wszystkie mają w sobie coś szczególnego - mówią o prawdzie, pomocy innym, słuchaniu dobrych rad oraz wystrzeganiu się zła. Traktują też o tym, że wiatr - mimo iż siejący zło i grożący licznymi niebezpieczeństwami - może zostać pokonany. Wystarczy połączyć siły, zawierzyć odpowiednim osobom i zjawiskom, by uzyskać spokój. Zawsze przecież dochodzi do ostatecznego starcia.
"Na wietrze diabeł przyjechał" nie jest typową polską literaturą. Autorka podarowała nam bardzo osobliwą publikację, która łączy w sobie podania i legendy, religię, czasy PRL-u oraz dużo dobrej prozy. Mimo, że nie przepadam za literaturą fantastyczną to mówiące ludzkim głosem jelenie, nimfy wychodzące z drzew czy zaklęte w konie dusze trafiły do mnie świetnie. Sprawiły, że spojrzałam na świat przez pryzmat mieszkańców gór, którzy mają bardzo szczególne podejście do życia. Miałam okazję niejednokrotnie rozmawiać telefonicznie z mieszkańcami Lalik, Zwardonia, Rajczy, Milówki czy Kamesznicy (ze względów służbowych) i muszę przyznać, że oprócz słyszalnego dialektu, dało się też wyczuć góralski upór, ale też odnajdywanie stron pozytywnych nawet w sytuacjach problemowych.
Jeśli lubicie książki pisane prostym językiem, zawierające liczne odniesienia do legend i historii z przeszłości, niosące przesłania oraz mówiące o odwiecznej walce dobra ze złem, to sięgnijcie po zbiór opowiadań Kasi Mlek. Nie zrażajcie się tym, że są to krótkie formy, bowiem opowiadania tak naprawdę tworzą jednolitą całość. Szkoda, że nie można przeczytać tej lektury w fotelu z kubkiem herbaty z sosnowych igieł Dziadka Pisza... I szkoda, że książka nie jest dłuższa, ponieważ jest to dość szczególny rodzaj polskiej literatury. Polecam!