Jak przetłumaczyć „EXODUS” prostym słowem? Co to właściwie jest? Łukasz Orbitowski sięga po zło w wielu kontekstach więc exodus to chyba zło, jakie puchnie w człowieku i odbiera racjonalność umysłową. To zło, które szuka upustu ale i pokuty jednocześnie. To wszechobecne napięcie niszczące w człowieku dobro, kalające go brudem od wewnątrz i zmieniające jego osobowość. I wydawać by się mogło, że poruszanie tematu zła sprawi, że książka będzie niewiarygodną historią, bolącą samą w sobie. Że autor stworzy świat, o którym ciężko będzie czytać, bo na wskroś przeniknie i w naszą duszę. A, nic bardziej mylnego. Ale po kolei... Janek ucieka od życia (notabene „exodus” to też emigracja...) lecz nie potrafi uciec od dotychczasowego siebie. Przemierza Niemcy, Słowenię i Grecję lecz ta jego tułaczka nie przypomina pokutnego pielgrzymowania kogoś, kto z każdym kolejnym krokiem odnajduje w sobie wyciszenie. Nie. Janek ucieka z przeszłością na plecach, która ciąży mu jak ogromny plecak. Za szybko został ojcem, mężem, żywicielem rodziny. Wychowując się bez ojca za szybko wzgardził miłością matki i zmuszony do porzucenia młodzieńczości wskoczył w buty dorosłości. Lecz nic nie zdobywa się za darmo. Sielankę rodzinną burzy Patrycja, miłość z podstawówki. Janek zdradza, ucieka, kłamie. Dochodzi do tragedii co jest powodem wyjazdu. Byle szybko, chaotycznie, już. Byle nie myśleć. I tak zaczyna się pielgrzymka przez Europę, która tak na prawdę do niczego nie prowadzi. Ani bohatera, ani niestety czytelnika. Osoby, które spotyka na swej drodze nic nie wnoszą do fabuły, nie leczą też ran Janka. Ot przypadkowo poznani rozbitkowie, narkomani, samotni i kochający krótko lecz namiętnie. Bezdomni bez korzeni, bez rodzin. Kobiety czasem wyuzdane o przypadkowych imionach, ludzie bez adresu. Trafia na ludzi ślizgających się po życiu. Orbitowski serwuje nam kalejdoskop popaprańców i nieudaczników i nic poza tym. Ci ludzie w niczym Jankowi nie pomagają, nic dla niego znaczą. Dziś są, jutro ich nie ma. Do tego trafiamy w jakieś obskurne miejsca przesiąknięte stęchlizną, gdzie nie ma początku ani końca. Jest tu pewna chwila, jakiś wycinek z większej części, której i tak czytelnik nie może sprecyzować.
„Exodus” Orbitowskiego, to się reklamuje samo przez się, albo mogłoby się reklamować bez żadnego poklasku nawet, bo Orbitowski znanym pisarzem jest – i dobrym, lecz TU jakże to fałszywe wyobrażenie, bo powieść jest nuda. Nijaka nawet. Wybiciem z tej nijakości są jedynie introspekcje bohatera wyjaśniające kim jest Janek, jak żył, co miał, a czego chciał się wyzbyć i co sprawiło, że pewnego dnia stał się...wagabundą, człowiekiem bez przeszłości. Ale jak się mają te fragmenty do całości? Gubią się. Jest ich za mało. Beznadziejna historia skrywa tą lepszą, lepiej napisaną. Powinno być przecież odwrotnie. Wszyscy byśmy na tym skorzystali, a czas spędzony nad „Exodusem” nie należałby do straconych. Bo czytając „Exodus” odczuwałam nudę i monotonię i na szczęście ową senną stagnację treścią przełamywały sporadyczne wątki z przyszłości Jjanka, gdy mieszkał w Warszawie, gdy miał żonę, gdy sam był kimś lecz o tym nie wiedział. I tylko te fragmenty są dobre, ciekawe i przyciągające, a stanowią - zaledwie 1/3 książki. Tylko dla nich czytanie ma sens, a to chyba zbyt mało jak na autora pokroju Orbitowskiego, według mnie oczywiście. Plan na powieść był dobry lecz gorzej poszło z przerzucaniem go na papier. Inne powieści są – bez dwóch zdań – lepsze lub bardzo dobre, czy nawet inne, ale ta?