"Beztroskie łażenie po lesie, którego się w ogóle nie zna, to nie jest za mądry pomysł, nie uważasz chłopcze?"[1]
Gdzie mają kryć się złe moce jak nie w lesie? Cisza, spokój i przytłaczająca potęga przyrody. Idealne miejsce, żeby zwabić ofiarę i realizować swoje cele. Również idealne miejsce do odpoczynku i regeneracji. Potyczka między dobrem i złem wymaga dużo energii i poświęcenia.
Fabuła
Rodzina Strongwind przeprowadza się do nowego domu, a dokładniej leśniczówki. Podekscytowani synowie ignorują ostrzeżenia rodziców i sami zapuszczają się odkrywać pobliski las. Szybko tracą orientację w terenie. Pomaga im przypadkowo napotkana kobieta. Wydaje się trochę dziwna. Zbiera zioła i wie odrobinę za dużo, ale mali Strogwindowie nie widzą innego sposobu ratunku. Kiedy Sally, bo tak ma na imię owa pani, odprowadza chłopców do domu mijają niewielki pagórek. Młodszy z braci, Maks, doznaje w jego obecności ataku. Tak naprawdę jest to kurhan, a w nim pochowana okrutna władczyni Olla, która w zamierzchłych czasach była postrachem tych ziem. Czego chce od małego Maksa? Dlaczego przybycie do miasteczka nowej rodziny obudziło tkwiące pod ziemią moce?
"Tajemnica starego kurhanu" to połączenie fantasy i horroru. Można powiedzieć, że są to dwie opowieści. Główna to ta, która ma miejsce współcześnie, czyli wydarzenia wokół Maksa Strongwinda, a dopełniają ją wydarzenia z przeszłości. Dość szybko, zostaje nam opowiedziana historia okrutnej władczyni Olli, a utrzymana jest ona, w dobrze znanej czytelnikom fantasy, konwencji przygód rycerskich. Ogólnie mówiąc, jedna przywódczyni plądruje okoliczne ziemie, a pozostałe księstwa próbują się bronić. Tworzą się sojusze, mobilizuje się ludzi, kupuje najemników, przygotowuje taktykę walki, gromadzi zapasy itd., itp.
Wróćmy jednak, do meritum, czyli przygód małego Maksa. Autor próbował stworzyć coś na kształt horroru. Las, moc obudzona w starym kurhanie i niebezpieczeństwo, które zaczyna osaczać państwa Strongwind. Uczestniczymy w wydarzeniach, które mają doprowadzić do konfrontacji dobra ze złem.
Moja opinia
Miała być lawina, a spadło zaledwie kilka kamyczków. Nie powiem, Jacek Mariusz Wicher zaczął z przytupem. Wprowadzenie do historii jest bardzo interesujące. Byłam zaintrygowana, co w sobie ma ten konkretny mały chłopczyk, że jego obecność oddziałuje na moce uśpione setki lat temu.
Potem przyszedł czas na opowieść w klimacie fantasy. Jest ona napisana dość sprawnie. Nawiązanie do dawnych czasów to popularny zabieg i ja bardzo go lubię, chociaż nie często się spotykam, że autor serwuję jeden długi (a nawet bardzo długi fragment), w którym opowiada całą historię (szczerze to nie mogę sobie przypomnieć, żadnej książki, w której tak została rozegrana fabuła), zazwyczaj przeszłość i teraźniejszość się przeplatają.
Wracamy do czasów obecnych. Atmosfera w miasteczku gęstnieje, zbliżamy się do finału, a mi zgrzyta podczas czytania. Autor poświęcił dużo energii na otwarcie niepotrzebnych wątków, czy wymyślenie, kolejnych wydarzeń, które nie dają odpowiedzi, nie posuwają akcji do przodu. Nie mogę powiedzieć, że nie jest dynamicznie. Dzieje się dużo, tylko co z tego skoro to ciągle kręci się wokół tego samego. A to ktoś sprzedał stary chleb mamie Strongwind, a to ktoś pobił jednego z chłopców, a to sąsiadka nie odpowiedziała na pozdrowienie. Tak, nie lubią ich w tym miasteczku, ale wymyślanie kolejnych sposób dręczenia bohaterów nie było ani straszne, ani ciekawe.
Mam wrażenie, że Jacek Mariusz Wicher pisał to co mu aktualnie przyszło do głowy. O, może wojak przeszedłby się ulicą i pogadał z jakąś kobitką. Będę z tym walczyć i będę to wytykać. Skoro ta kobieta nie ma wpływu na wydarzenia, nie interesuje mnie ona. Jeżeli już przyszła, to dajmy jej jakieś zadanie. Autor w ogóle ma, jak to określić (?), przemilczający stosunek do wielu spraw. Mam tu namyśli właśnie scenki, które poszły w zapomnienie, ale też przemilczenie, niektórych kwestii np. brak określenia regionu wydarzeń. Ktoś może powiedzieć, że konkretne miejsce nie jest potrzebne, bo i tak wydarzenia są fikcyjne. Prawda, ale czasami aż się prosi, żeby zakotwiczyć fabułę w jakimś regionie świata i tu mi tego zabrakło. Inny przykład, zarysowane we wstępie problemy, trzeba jakoś rozwiązać. Nie wchodząc już w szczegóły, napiszę tylko, że zwalenie odpowiedzialności na jakieś tam zło, to nie rozwiązanie. Ja, jako czytelnik, chcę wiedzieć co to za zło, skąd się wzięło i po co mąci. A scena finałowa (facepalm)! Serio, na to czekałam prawie 400 stron, to była ta dramatyczna konfrontacja? Ona mogła uratować cała książkę, ale była za krótka i nie zaspokoiła mojej ciekawości.
Podsumowanie
Moim zdaniem, powieść, która napisał Jacek Mariusz Wicher, nie powinna zostać wydana w takim kształcie. Pomysł jest dobry, książka interesująco się zaczyna i bije z niej wielka miłość do psów (miłośnicy tych zwierząt na pewno to zauważą). Jest dynamicznie, przygoda goni przygodę, ale zabrakło mi planu. Autor chciał coś przekazać, ale ukryło się to między kolejnymi scenkami i tam już zostało. Język też mnie nie zachwycił. Jest poprawny, ale słowa napisane przez autora nie dały rady wykrzesać nawet iskierki grozy, a kiedy rodzina z dwójka dzieci jest nagabywana, a ja nie czuję ani grama niepokoju, to coś jest nie tak.
[1] Jacek Mariusz Wicher, Tajemnica starego kurhanu, wyd. AlterNatywne, Poznań 2020, s. 9.