Trzeba przyznać, że szkoła doskonale uczy nas tego, że choć wiecznie powtarza się, iż grubość portfela, wygląd, odzienie czy posiadany sprzęt nie mają takiego znaczenia, co osobowość, to i tak prawda wygląda zgoła inaczej. Może w innych miejscach też zarysowują się takowe różnice, ale to w placówkach edukacyjnych wyraźnie widać spore podziały. Dzieci bogatszych ludzi bez wahania wyśmiewają biedniejszych kolegów tylko dlatego, że nie mogą pozwolić sobie na najnowszy telefon czy wypasioną bluzę z głupim logotypem. Klasowe gwiazdy patrzą z wyższością na tych, którzy nie mają na tyle odwagi, aby cokolwiek powiedzieć na lekcji, kiedy nauczyciel zadaje pytanie, a co dopiero zagadać do kogoś, kogo aż tak nie znają. Nie mówię, że tak jest wszędzie, jednakże w samych filmach dla młodzieży jest to wielokrotnie ukazywane. Ba, nawet w literaturze raz za razem używa się tego schematu, dlatego nie dziwi, iż autorka postanowiła pójść tym tropem. Wskazać dylematy związane z chęcią przekroczenia granic, gdzie przestąpienie przez pewną linię mogłoby wywołać burzę z gradobiciem, tyle że podeszła do tego w zgoła inny sposób. W taki, że człowiek sam zacznie rozmyślać nad własnym życiem.
NIECH NASZA BLIŻSZA ZNAJOMOŚĆ POZOSTANIE SŁODKĄ TAJEMNICĄ…
Analiza relacji międzyludzkich oraz przecierających się, skrajnie różnych od siebie warstw społecznych – ta książka nie zezwala na przejście obok tego obojętnie. Już w pierwszym rozdziale czułam, iż pomiędzy Connellem a Marianne kroi się coś grubego, mogącego wyssać z płuc całe powietrze. Czułam to całą sobą,ale ten fabularny wąż nie ukąsił od razu, ale też okazał się, że jego cierpliwość nie należy do najsilniejszych. Zagłębiając się w więź, jaka połączyła dwójkę nastoletnich dzieciaków, dopiero co mogących poznać gorzki smak dorosłości, musiałam niejednokrotnie zatrzymywać się, aby móc przetrawić to, co do tej pory wydarzyło się na kartach „Normalnych ludzi”. Pomiędzy pozornie błahymi sytuacjami ze sfery codzienności, ukazującymi dylematy związane z wyborami życiowymi, z nawiązaniem znajomości czy też szukaniem odpowiedzi na wiecznie zadawane pytania, często przeplatały się niemalże psychiczne zagrywki. Dokonywane przez Connella albo Marianne wybory czy wypowiadane przez nich słowa – nie byłam w stanie przestać oceniać. Nie byłam w stanie przestać rozkminiać, jak to ugryźć. Widziałam, jak wiele błędów popełniają. Obserwowałam ich, pewnie niezrozumiałą dla wielu, relację z bonusami, dostrzegając, jak wielokrotne rozstania i powroty mają tutaj spore znaczenie. Jak zewnętrzne bodźce wbijały szpilki w to, co nawet nie powinno ulec pod ich siłą nacisku. Kształtowały coś, nad czym nie miały prawa mieć kontroli. Wchodziły z butami w cudze życie, nie patrząc na to, iż tym samym niszczy coś, co mogłoby rozwinąć skrzydła, gdyby nie czuło presji. Autorka zwróciła przez to uwagę na to, jak bardzo bywamy podatni na słowa czy czyny innych. Pozwalamy sobie na katalogowanie, wciskanie w pewne przegródki społeczne, których nie mamy prawa opuszczać, coby nie zaburzyć jakiegoś wydumanego porządku. Zazwyczaj to podziały sprawiają, że wtedy czujemy się tak, jakbyśmy po drodze zgubili pochodnie, przez co podążamy po omacku po tych „ludzkich zakamarkach”, sugerując się tym, co nam oferują podstępne szepty. Tym razem w tej wędrówce towarzyszyłam bohaterom, licząc na to, że przestaną potykać się o własne nogi i znajdą sposób, aby stworzyć nowe źródło światła, odganiające cienie wypowiadające niechciane słowa.
„Normalni ludzie” to nie tylko zwrócenie uwagi na to, jak często dajemy się zaszufladkować. To także doskonały przykład, że często oceniamy ludzi po pozorach. Pragniemy widzieć kogoś zupełnie inaczej, dopisując mu poszczególne cechy, kiedy prawda wygląda zgoła inaczej. Uwielbiamy koloryzować czyjś życiorys, niżeli lepiej go poznać. Dopowiadamy historie, nie znając życia tego kogoś od środka, gdzie często nie zdajemy sobie sprawę, iż za maską może skrywać się dramat, powoli wysysający siły, wyniszczający od środka…
ZRÓB ZE MNĄ, CO TYLKO PRAGNIESZ – I TAK JUŻ NIE WIEM, KIM JESTEM.
W liceum Connell nie mógł narzekać na brak powodzenia i samotność. Jako rozchwytywana gwiazda szkolnej drużyny piłkarskiej, otaczał się kumplami, a większość dziewczyn była gotowa zrobić wszystko, aby tylko go usidlić. Również sama wiedza dobrze wpadała mu do głowy, dlatego też nie przypominał kolejnego stereotypowego sportowca. Natomiast równie dobrze radząca sobie z nauką Marianne stroniła od zgromadzeń. Kochająca wyrażać własne, nie zawsze grzeczne zdanie nastolatka, wolała zaszyć się w kącie z książką, niżeli uczestniczyć w szkolnych wydarzeniach i poszerzać listę znajomości. Zetknięcie się tych dwojga wydawałoby się oglądaniem tańca ognia i wiatru. Popularny chłopak i outsiderka, w oczach innych, nie powinni nawet wymienić ze sobą choćby jednego zdania, a co dopiero pokazać, jak naprawdę wiele ich łączy. Ich znajomość miewała wiele wzlotów i upadków. Oboje, walczący z własnymi demonami przeszłości, niekiedy dość przerażającymi, powoli przestawali dogadywać się z innymi ludźmi, szukając wsparcia w ramionach (i nie tylko) tego drugiego. Nawet spore rozłąki nie były w stanie sprawić, iż brakowało im tematów do rozmów, tyle że ta znajomość… bywała toksyczna. Pomimo tego, że czuli się nareszcie sobą i odzyskiwali ostrość widzenia, to i tak odczuwałam, jak oboje podupadają na zdrowiu. Odpowiadały za to niedopowiedzenia, bo żadne z tej dwójki nie umiało zaakceptować faktu, iż przyjaźń między nimi nie jest możliwa, gdyż czują coś znacznie więcej, a odpychanie tej prawdy zaczynało ciążyć. No i ci ludzie, których spotykali na swej drodze lub też musieli dzierżyć ze względu na więzi krwi… Nie ma co, los ich totalnie nie oszczędzał, przez co dokonywali wielu wyborów, których nie popierałam. Krzyczałam wtedy wewnętrznie, aby jeszcze to przemyśleli, żeby nie popełniali takich głupot, jednakże z czasem pojmowałam, że nawet dobrze, iż w coś brnęli – w końcu najczęściej uczymy się na własnych błędach, nieprawdaż? Tym samym zaczęłam im kibicować. Trzymałam kciuki, aby dostrzegali to, co im umyka, by nie byli jeszcze bardziej poszkodowani...
Dawno nie omawiałam stylu, w jakim książka została napisana, gdyż czułam, iż ten akapit tekstu jest zbędny, lecz tym razem wydaje się niezmiernie potrzebny. Co jak co, ale ten bestseller zaskoczył mnie jedną rzeczą, a mianowicie… zapisem dialogów. Brak półpauz wyraźnie wskazujących na rozmowę między bohaterami potrafił wyprowadzać z równowagi. Nieprzyzwyczajona do czegoś takiego bywałam zagubiona. Jak sama prostota prozy i biegu życia dwójki szukającej swego celu nastolatków zachwycała, tak to bywało problemem. Z czasem do tego zabiegu przywykłam, ale nie do końca zaakceptowałam, gdyż dalej bywał problematyczny, jednakże – nie powiem – pozwala książce wyróżnić się na tle pozostałych tego typu historii.
Podsumowując. Poszukujesz książki, gdzie zdałoby się dostrzec w tle hasające po łące jednorożce, a tęcza uparcie wypływa spomiędzy stron? Przepraszam, ale „Normalni ludzie” ci tego nie zaoferują. Historia Connella i Marianne pokazuje gorzki smak nastolatków powoli wkraczających w świat dorosłych, gdzie nieumiejętne dobranie koloru błyszczyka do torebki nikogo aż tak nie burzy. Ukazuje, jak niewiele trzeba, aby ktoś, kto stał na szczycie, szybko zleciał w dół, zaliczając bolesny upadek, nie tylko fizyczny. Przy tej książce przygryzanie warg do krwi nikogo nie powinno dziwić, bo nieraz czułam, jak sprzeczne emocje we mnie buzują i próbują wydostać na zewnątrz.
Już nie dziwię się, że ta książka jest tak popularna – zasługuje na swoją sławę, bez dwóch zdań!