Nie bez powodu sięgnęłam po powieść łączącą w sobie elementy zarówno thrillera, jak i klasycznego horroru. Opowieści o nawiedzonych domach, czy też miejska eksploracja budynków z niepokojącą przeszłością to coś, o czym uwielbiam czytać, słuchać, jak i oglądać rzeczy o tej tematyce. Pewnie dlatego, gdybym znalazła się w podobnej sytuacji do głównej bohaterki, zrobiłabym to samo — zaczęła węszyć w poszukiwaniu prawdy. A co ona kryje? Zobaczmy.
Życie Maggie Holt od ponad dwudziestu lat nie jest usłane różami. Gdy była jeszcze małą dziewczynką, razem z ojcem i matką przeprowadzili się do wiktoriańskiej rezydencji w Vermont — do Baneberry Hall. Uciekli z niej jednak trzy tygodnie później. I choć na tym powinny się jej przygody skończyć, Evan — jej ojciec, napisał książkę opisującą tamte wydarzenia związane, jak sądził z nadprzyrodzoną aktywnością domu. Pech chciał, że stała się ona bestsellerem, sprawiając, że odtąd dziewczyna była postrzegana wyłącznie przez jej pryzmat. Dorosła jednak Maggie, chcąc wyremontować posiadłość dwadzieścia pięć lat później, wraca do Baneberry Hall, przy okazji chcąc odkryć prawdę dotyczącą tamtych wydarzeń. „Chcę wierzyć, że nic nie słyszałam. Że to był jeden z tych dziwacznych omamów słuchowych, które przytrafiają się każdemu. Jak dzwonienie w uchu. Albo kiedy ci się wydaje, że słyszysz swoje imię, jakby wołał cię ktoś z tłumu, ale okazuje się, że był to tylko jakiś przypadkowy dźwięk.” Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio sięgnęłam po klasyczny horror. Choć uwielbiam taką tematykę, to jednak tak się składa, że rzadko po nią sięgam. A jeśli już wybiorę sobie do przeczytania coś z tego gatunku, to wybieram lekturę starannie, mając przy tym wobec niej duże oczekiwania. Tak było i tym razem. O samej książce ani o autorze wcześniej nie słyszałam. Praktycznie dopiero w momencie, w którym ją dostałam, Instagrama zalała fala „Wróć przed zmrokiem“. Nie ukrywam, że te wszystkie pozytywne opinie wydały mi się z jednej strony intrygujące, jak i z drugiej nieco podejrzane. Wszystkim się podoba? Coś tu jest nie tak. Teraz jednak, po przeczytaniu jej od deski do deski dostrzegam to, co inni w niej widzą. „Gwałtownie otwieram oczy — tym razem naprawdę. Siadam na łóżku, z gardła wyrywa mi się okrzyk przerażenia. Rzucam spanikowane spojrzenie w stronę szafy. Jej drzwi są zamknięte. Nie ma Pana Cienia. To był tylko sen.” Książka napisana jest z dwóch perspektyw. Z jednej strony mamy Maggie, która po dość ciężkich dla niej (ze względu na „Dom grozy”) latach młodości, próbuje odkryć prawdę o rzekomo nawiedzonym domu, w którym mieszkali. Jest ona sceptykiem oskarżającym tatę o przedstawienie nieprawdy. Odnoszę wrażenie, że autor zrobił z niej momentami zbyt dużą histeryczkę, próbując usprawiedliwiać taką kreację bohatera wydarzeniami, które odcisnęły piętno na jej psychice. Rozumiem to. Niestety według mnie była momentami postacią ciężką do zniesienia. Z kolei druga perspektywa przedstawiona jest za pomocą „książki w książce”. Opowiada nam ją ojciec dziewczyny, poprzez rozdziały napisanej przez siebie lektury. Poznajemy całą rodzinę, odkrywając przy tym zdarzenia, które dopuściły do ucieczki z Baneberry Hall. Pisarzowi w tym przypadku udało się stworzyć bohatera innego od głównej bohaterki pod względem charakteru, jak i w pewien sposób dosyć podobnego do jego córki w związku ze sposobem radzenia sobie w różnych sytuacjach. „Wciąż wpatruję się w tę fotografię, myśląc o tym, co wydarzyło się kilka chwil po jej zrobieniu. Moja dłoń wędruje do policzka, palce dotykają gładkiej blizny pod okiem. Uświadamiam sobie, że ta szrama stanowi kolejny dowód, że Książka — choćby była wymysłem — zawiera kilka ziaren prawdy.” Pomijając jednak samych bohaterów, myślę że najważniejszy będzie tutaj sam klimat powieści. Mamy w niej wszystko to, czego oczekujemy od klasycznego horroru o nawiedzonym domu. Niewyjaśnione zjawiska, omamy słuchowe oraz wzrokowe, powtarzające się cyklicznie ewenementy, oraz tragizm postaci związany z miejscem opowieści. Można by rzec, że jest tu wszystko to, czego można się po tej tematyce spodziewać. A mimo wszystko książka nie straszy. Może to już przyzwyczajenie, być może sam sceptycyzm z mojej strony w związku z paranormalną aktywnością w ogóle, ale nie bałam się ani w na początku, ani w trakcie, ani na końcu lektury. Myślę, że w takim medium jakim jest książka, ciężko aż tak zbudować napięcie, by realnie kogoś wystraszyć. Tu się nie udało. Mimo wszystko drugi aspekt „Wróć przed zmrokiem“, mianowicie elementy thrillera uważam, że są zrobione rewelacyjnie. Jest odpowiednia dramaturgia oraz napięcie, a chyba najbardziej u mnie wyczekiwane niespodziewane zakończenie. Pomysłów, w jaki sposób powieść może się zakończyć miałam w głowie kilka, lecz pomimo tego, zostałam pozytywnie zaskoczona. Uważam, to za ogromny plus, ponieważ rzadko kiedy autorowi się to udaje. Zwłaszcza w kryminałach oraz thrillerach. Podsumowując, uważam, że przeczytałam bardzo dobrą książkę. Spodziewałam się po niej wiele, i choć sama kreacja głównej postaci nie napawała mnie szczególnym optymizmem, całość prezentuje się naprawdę nieźle. Zapewne są tu osoby wrażliwe, oraz takie, które nie czują się dobrze czytając horrory. Z mojej strony gwarantuję, że nie ma się czego bać. Myślę, że można do niej podejść nastawiając się bardziej na dobry thriller z wątkami opowieści o charakterze paranormalnym. Z chęcią przeczytam inne książki tego autora, a tymczasem „Wróć przed zmrokiem” polecam każdemu, kto tylko lubi powieści o podobnej tematyce.