Co dziś w menu, czyli szef kuchni poleca!
Podczas sesji nikt nie ucierpiał. No może poza sałatą…
Jesteście wykwintnymi smakoszami mocniejszych treści? Nie wzruszają was żadne okropieństwa i ohydki? Cechuje was spory dystans do rzeczywistości, ogromna tolerancja na absurd i przepadacie za czarnym humorem? Na dokładkę macie w sobie coś z niepoprawnego zbieracza i nic, co horrorowe nie może wam umknąć?
To już wiecie dla kogo ten „apetyczny” książkowy bibelot wydano.
Oczywiście mogłabym napisać, że „Kuchnia kanibala” przeznaczona jest dla osób o mocnych żołądkach, ale prawdę mówiąc, nie ma w niej niczego aż tak okropnego, co mogłoby obrzydzać i wywoływać torsje, oprócz samej koncepcji, że przedstawione w niej dania zawierają w sobie głównie ludzinę. Pośród 22 dań dla ortodoksyjnych smakoszy, znajdziecie m.in. smaczki takie jak: dorodne filety z bardzo zgrabnej ludzinki, babeczki piaskowe z doopek, pączki nadziewane adwokatem, uszka, słone paluchy, ozorki, móżdżki, serca, nóżki, udka itd. Znajdziecie tutaj dania jednogarnkowe, wykwintne, tradycyjne, fusion, desery, przekąski i pełne obiady – dla każdego według potrzeb i na różne okazje, jakkolwiek obleśnie to brzmi.
Każde z dań oprawione jest odpowiednią grafiką, która w mało subtelny sposób kontrastuje z niczym nie wyróżniającymi się nazwami potraw. Niech bowiem pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie jadł pączka z adwokatem, „murzynka palce lizać” albo rosołu gotowanego na szyjkach? I to właśnie na tym zestawieniu – tego co jest dla nas zwyczajne i codzienne, ze świadomością do kogo (oczywiście z przymrużeniem oka), kierowana jest ta książka – zasadza się cały jej komizm. Bo co by nie mówić filet to filet, a murzynek to murzynek….
W sieci trafiłam w większości na dosyć marudne opinie o tej pozycji i jedyne, co przyszło mi do głowy, to pytanie: „czy wy ludzie tak na serio?”. Może mnie jest po prostu jakoś łatwiej się z tego wszystkiego śmiać, bo po pierwsze wielbię absurd i uwielbiam horrory, po drugie grubo ponad połowę mojego życia mięsa po prostu nie tykam – jest mi ono totalnie obojętne. A może, to po prostu znak czasów, bo bardziej bezsensowne od tej książki (wydana w 2009 roku) wydają mi się filmiki na tik toku, na których ludzie nagrywają, jak wyciskają sobie pryszcze, kaszaki itp.
Na koniec powtórzę, za wydawcą, że ta książka to żart, a od siebie dodam, że to typowa durnostojka na półeczkę. Nie ma się RACZEJ co obawiać, że po lekturze, w kimś obudzi się Hannibal Lecter i będzie próbował wcielać przepisy w życie. Bo wiecie, aż tak szczegółowe to one nie są 😉