"Nie jesteś sobą" to książka, którą można przeczytać, gdy nadejdzie pora na zatrzymanie i wyciszenie. Bez pośpiechu prześledzić fabułę, której większa część była dla mnie przynudzającym tekstem o procesie gotowania i opisach czynności. Można było spodziewać się, że na kartach lektury będą poruszane kwestie typowo pielęgnacyjne. Jednak sposób w jaki Wildgen przedstawia ten rodzaj zależności między chorym, a opiekunem opiera się czemuś, co jest bardzo istotne, a mianowicie psychologicznemu podłożu opisywanej relacji. Nie znajdziemy też relacji chorego, gdyż narracja została powierzona wyłącznie Rebece, a ta jako opiekunka może mówić zaledwie o swoim stosunku do Kate, może również komentować zmieniającą się sytuację w życiu kobiety oraz własne przeobrażenie, ale nic ponadto.
Genova pisze z różnym skutkiem swe powieści, ale zawsze stara się rozpracować sytuację z punktu chorującej osoby i jej bliskiego otoczenia, lepiej lub gorzej zajmuje się odczuciami rodziny, która musi przejść kolejne etapy razem z głównym bohaterem, ale przede wszystkim daje szerszy opis natury choroby. Czy aby na pewno w książce Michelle Wildgen mamy do czynienia z tym samym kalibrem fabuły? W przypadku "Nie jesteś sobą" temat jest zaledwie nadgryziony i szybko daje się odczuć, że trąci powierzchownością. Czegoś więcej doświadczamy dopiero pod koniec. Łatwo zrozumieć, iż wybrana przez Bec praca daje jej poczucie odmiany, zmusza do permanentnego angażowania się w zadanie, a co za tym idzie, ma ogromny wpływ na nią samą. Dopiero na ostatnich 60-70 stronach spotykamy się z intensywnymi przeżyciami bohaterki. Wręcz jest namacalne charakterystyczne odczucie tęsknoty po stracie. Wchodzi się w czyjeś życie, bo przecież nie da się stać z boku, gdy trzeba angażować się w codzienne, drobne sprawy, wręcz ocierając o czyjąś intymność. Gdy jest się tak blisko, tworzą się więzi i już nie można spodziewać się, że po ostatecznym zamknięciu za sobą drzwi machnie się ręką stwierdzając, że to była tylko praca.
Do mnie trafia zaledwie końcówka, która ratuje powieść i skłania do przemyśleń. Na dobrą sprawę dopiero teraz możemy wybaczyć Autorce pewne elementy, sugerujące jakoby fabuła miała należeć do Kate, a z drugiej strony można się też poczuć oszukanym. Przez co pojawią się rozbieżne oceny książki. Ostatecznie poczułam lekką sympatię do Becky, choć sama nie wiem dlaczego wcześniej był tylko dystans. Możliwe, że trudno było mi określić za jaką postać mogę ją uważam, a przecież to na jej barkach spoczął ogromny ciężar. Udzieliła mi się również melancholia, jaka towarzyszy od początku wydarzeniom, choć ta rozwija się powoli najpierw jest jeszcze w tle, z czasem biorąc górę nad zdarzeniami oraz dominując w strefie odczuć.