Niezwykle trudno ocenić mi tę książkę. Niewątpliwie jest to dzieło wybitne, w którym Pan Szczepan Twardoch niewiarygodnie sprawnie operuje w nim słowem, ale jest ono również potwornie przytłaczające. Czytelnika może tutaj przygnieść zarówno treść, brutalność, jak i momentami forma, ponieważ sposób wyrażania się głównego bohatera, Konrada Widucha, Ślązaka, byłego bolszewika, w spisywanym przez niego dzienniku jest bardzo specyficzny. Łączą się w tym jego stylu słowa polskie, śląskie, rosyjskie, a nawet niemieckie, francuskie i angielskie. Przez to połączenie, początkowo odbiór powieści był dla mnie zdecydowanie trudny i nie umiałam gładko popłynąć z treścią. Na pierwszych stronach dodatkowo sprawy nie ułatwiała ilość słownictwa związanego z żeglarstwem - przyznam się szczerze, że te części zwyczajnie mnie nudziły i omijałam całe akapity. Nie rozumiem też zabiegu braku tłumaczenia wielu zdań pisanych w książce cyrylicą.
Z dużym przekonaniem mogę stwierdzić, że nie jest to publikacja dla każdego. Z pewnością nie dla osób, które lubią szybką, łatwą lekturę, bo "Chołod" momentami czyta się mozolnie i sama musiałam nie raz i nie dwa mocno się skupić, żeby zrozumieć czego dotyczy dany akapit. Wyjątkowa oprawa stylistyczna sprawia, że jest to wymagająca książka, ale z pewnością warta tego, aby poświęcić jej swój czas. Czytelnik w zamian dostaje naprawdę niesamowitą ucztę literacką i podróż przez skutą lodem, historyczną krainę, w której okrucieństwo było na porządku dziennym.
Powieść rozpoczyna się w czasach współczesnych, kiedy to sam Autor, Pan Szczepan Twardoch, ucieka od całego świata w samotną podróż. Po tygodniu odpoczynku w survivalowych warunkach, kiedy szykował się już do powrotu do domu, niespodziewanie jego życiowa ścieżka przecięła się z pewną starszą Panią, z którą wyruszył w nieplanowany wcześniej rejs jej jachtem. Podczas tej eskapady kobieta przekazuje mu zapiski Konrada Widucha, a my razem z Autorem skrupulatnie poznajemy dzieje tej postaci.
Towarzysz Widuch w leninowskich czasach brał udział w rewolucji, później przeniósł się na ziemie rosyjskie i wdrażał tam proletariacki porządek. Jednak podczas stalinowskich czystek, jako element zagrażający aktualnej polityce, został zesłany do łagru. Dzięki swojemu sprytowi, zachowaniu zimnej krwi, brakiem zawahania się przed użyciem przemocy i może po trosze łutowi szczęścia, uciekł stamtąd już po roku. Brnąc mozolnie przez mróz, lód i głód dotarł do osady o tajemniczej nazwie Chołod, w której ludzie nie byli podporządkowani cywilizacji i żyli w zgodzie z surową przyrodą. Jednak i tam wkrótce dotarły macki Stalina.
Widuch w swoim notesie pisze w sposób dosyć chaotyczny, bo jak wiele razy wspomina, nie sądził, że ktoś będzie go kiedyś czytał. Myślał, że raczej pisze to wszystko dla siebie, aby zająć swój czas w cierpliwym oczekiwaniu na stopnienie lodów. Dzięki temu naprawdę miałam wrażenie, że czytam autentyczne zapiski. Było w nich sporo retrospekcji, urwanych wątków, co dodatkowo nadawało wrażenia realności. Bohater wiele razy zadawał sobie w dzienniku pytanie o swoje człowieczeństwo, czy jeszcze może nazywać siebie “czełowiekiem”. Przeżył naprawdę wiele złego - głód, chłód, tortury, stratę bliskich osób, ale też był sprawcą potwornych czynów - zabijał, niekoniecznie tylko po to, aby przetrwać. Kto odpowie na pytanie, jak wiele może znieść istota ludzka, ile istnień może poświęcić i ilu podłości się dopuścić, aby nie zostać jeszcze zaliczoną w szeregi zwierząt, które jedynie walczą o przetrwanie, nie bacząc na żadne konsekwencje i utratę duszy?
Powieść jest przesycona okrucieństwem i bestialstwem do jakiego nie jesteśmy przyzwyczajeni. Współczesny człowiek zachodniej kultury nie zgadza się na łamanie swoich praw i nawet nie wyobraża sobie, do jakiego zła mógłby sam być zdolny podczas wojny, aby zachować się przy życiu. Łatwo nam teraz ferować wyroki z ciepłych mieszkań i przy zapełnionych lodówkach. Pan Szczepan Twardoch zadał nam ważne pytania przemycone na łamach “Chołodu”. Moim zdaniem są to jednak pytania bez odpowiedzi, ale dające do myślenia.