Bohater Andreja Nikolaidisa zabiera nas do piekła. Chodźcie ze mną.
Gdy tylko zobaczyłam tę książkę, od razu mnie zaintrygowała. Za tę powieść Andrej Nikolaidis otrzymał Nagrodę Literacką Unii Europejskiej. Książka została przetłumaczona na kilkanaście europejskich języków. Niepozorne wydanie kryje w sobie niezwykle bogatą treść, w którą z przyjemnością się zanurzyłam.
Przenosimy się na piaszczyste plaże miejscowości Ulcinja w Czarnogórze. Miasteczko jest mekką turystów, przyciąga swoimi wspaniałymi zabytkami i widokami na Adriatyk. Turyści są niczym biblijna plaga – są wszędzie, korzystają z atrakcji i rozrywek. Nie mają jednak zielonego pojęcia o tym, co kryje się w głębi tego uroczego miasta. Bohater powieści Andreja Nikolaidisa prowadzi nas za rękę w zupełnie inne miejsca. Ucieka od turystów, zapuszcza się w ciemne uliczki, schodzi do podziemi.
„Człowiek zabił trzydziestu ludzi i zakopał ich pod domem – z tym jeszcze mogę się mierzyć. Ale codzienne złośliwości, ale stłamszone pragnienia i tani spryt ludzi, których spotykam, przez których patrzę, jakby ich nie było, kiedy zwracają się do mnie jak do ślepca, przekonani, że mnie przechytrzyli, że zrobili ze mnie idiotę i sprawili, że uwierzyłem w to, że mają dobre intencje – to już nie na moje siły”.
Trudne relacje rodzinne
Naszego bohatera spotykamy w trudnym momencie jego życia. Odeszła jego kobieta, został sam, a wokół panoszą się turyści, za czym nie przepada. Nawet jego sypialnia nie jest oazą. Czuć tę duszność, wilgotność, lepkość. Jak sam przyznaje, w takim wnętrzu nic nie mogłoby przetrwać. Gdy zaczynamy wędrówkę, schodzimy coraz głębiej i głębiej. W końcu docieramy do relacji rodzinnych. Te z ojcem są naprawdę skomplikowane. Na początku nie wiemy, dlaczego, ale gdy zagłębiamy się wraz z bohaterem w kolejne zaułki miasta, przypominające kręgi piekła wymalowanego przez Dantego. Wkrótce poznajemy źródło zimnych relacji między bohaterem a jego ojcem. Motyw syna powraca niczym spirala, narrator odsłania nam mroczną stronę człowieka i pokazuje, że w naszej egzystencji nie ma zbyt wiele sensu.
„Nic nie mogło przetrwać nocy w tym pokoju, a już na pewno nie coś tak kruchego, tak pozbawionego życia jak nasz związek”.
Vanitas, vanitatum…
Mogłem mu pomóc, ale tego nie zrobiłem. Mogłem uratować gaj oliwny po ojcu, ale tego nie zrobiłem. Mogłem pomóc tym trędowatym ukrytym w garażu podziemnym, ale miałem tylko whisky i po prostu wyszedłem. Nasz bohater nie widzi w niczym sensu, pogrąża się w marności, a jego wędrówce towarzyszy także kolejno wypijany alkohol. Przypomina mi to podróż rosyjskich antybohaterów, którzy zatracają się w swoim nałogu. Aż kręci się w głowie, ale wydaje się, że naprawdę rozumiemy pustkę, którą pokazuje nam bohater. W końcu dociera do punktu kulminacyjnego. Ale czy coś rzeczywiście jest w stanie zmienić? Każdy ma przecież powód do odczuwania nieszczęścia. I pisarz kosztujący pyszny tort Sachera i robotnik budowlany, który stracił rodzinę.
Perełka wydawnicza
Między thrillerami, romansami, dobrą rozrywką, warto sobie czasami przypomnieć o tym, co wartościowe. Powieść Andreja Nikolaidisa to prawdziwa perełka, na którą warto zwrócić uwagę. Książka podzielona została na trzy rozdziały, które nieustannie przypominają nam o upływie czasu, kurcząc się niczym piasek w klepsydrze. Jeśli nie boicie się stąpać po krawędzi piekła, zadawania trudnych pytań i odpowiedzi, które sprawią, że poranicie sobie duszę, to jak najbardziej jest to książka dla Was. Dla mnie to była prawdziwa uczta. Jest napisana po mistrzowsku i przypomina o tym, że zawsze jest miejsce na zwątpienie i refleksję.
„Bo czym zajmuje się pisarz, jeśli nie podtykaniem swego życia pożądliwym czytelnikom? Chcąc nie chcąc, człowiek zawsze pisze o sobie, tak jak zawsze, cokolwiek robi, zajmuje się tylko sobą”.