Dzieci często proszą rodziców o zwierzątko. Zanim nowy przyjaciel się pojawi zapewne wyobrażają sobie, jak się wspólnie bawią itp. A co kiedy zwierzę nie spełnia oczekiwań nowego opiekuna i trafimy np. na kota marudę – jak w książce Sophie Blackall? Bohater owej książki nie poddał się, pomimo że zwierzę mocno dało jemu i jego rodzinie „w kość”. Okazał się bardzo odpowiedzialny i podjął wszelkie próby zaprzyjaźnienia się z niezbyt przyjaznym kotem.
„Kot maruda” od razu wpadł oko mojej córce. Co prawda stwierdziła, że sam kot z okładki niezbyt jej się podoba bo pokazuje pupę, ale chyba zaintrygowało ją dlaczego, bo jeszcze tego samego dnia, którego książka do nas dotarła, poprosiła o jej przeczytanie. Publikacja jest u nas od około tygodnia, a ja już nie zliczę ile razy ją czytałam. Muszę się przyznać, że pierwszy raz był trochę dziwny. Nie miałam pojęcia co autorka może mieć na myśli.
Szybki rzut oka na treść. Wiemy już, że bohaterem jest chłopiec, który bardzo chce mieć kota i w końcu jego rodzina adoptuje zwierzaka. Max – tak nowy domownik ma na imię – nie spełnia oczekiwań. Zamiast się bawić patrzy w ścianę. Opiekując się kotem jego mały właściciel zaniedbuje swoje obowiązki, co też powoduje niezadowolenie rodziców. Jednym z jego zdań jest nauczka czytania, bo – musicie to wiedzieć- chłopak ma z nim problemy. Kiedy nasz zdeterminowany (do posiadania pupila) bohater sięga po książkę (żeby pokazać rodzinie, jak poważnie traktuje czytanie) Max wychodzi spod łóżka, wkłada łepek pod rękę właściciela i zaczyna słuchać.
Miałam „wysmarować” tekst o tym, jak te dwie istotki, z których każda miała jakiś feler, sobie pomogły. Zanim jednak usiadłam do pisania tej opinii, zerknęłam na słowo od autorki. Czytając książkę z córką, jakoś nie było mi to w głowie. Okazało się, że tworząc tę bajeczkę zainspirowała się prawdziwą historią. Kiedy to w pewnym schronisku czytano kotom, co działało na nie uspokajająco. Również dzięki książkom zwierzęta nawiązywały relacje z ludźmi i znajdowały nowe domy.
Jakkolwiek byśmy nie spojrzeli na tę historię i tak jest ona piękna. Czy nawiążemy do morału o tym, jakie wspaniałe skutki miała adopcja, czy też potraktujemy ją dosłownie i wspomnimy o przytoczonej anegdocie oraz o łagodnym działaniu czytania i tak będzie to wartościowa opowieść. Ja jeszcze podkreślę, jak bardzo odpowiedzialny okazał się bohater książki. Zwierzątko niewątpliwie nie spełniło jego oczekiwań, a on mimo tego je pokochał. Wspaniała postawa.
Dla kogo „Kot maruda” będzie odpowiedni? Oczywiście dla tych, których interesuje temat adopcji i opieki nad zwierzęciem. Poza tym chciałabym zwrócić uwagę na aspekt wizualny. Książka spodoba się dzieciom, które lubią „maksymalnie” zilustrowany tekst. Narysowane zostało wszystko, co było możliwie. Przykładowo: kiedy Maks przybywa do nowego domu, właściciele pokazują mu kocie akcesoria (kuwetę, drapak, chrupki itp.). Dziecko może zobaczyć, jak wygląda każdy z gadżetów. Moja córka uwielbia takie książki. Często dopytuje się, czy oby wszystko przeczytałam. Upewnia się, czy dobrze rozumie. Zauważyłam też, że dzięki ilustracjom szybko zapamiętuje tekst, a dzięki temu nowe słowa.
Przygarnięcie zwierzątka to ważna decyzja i nie można jej podejmować na „hop-siup”, dlatego do tego nie będę was namawiać. Chcę was natomiast przekonać, że warto przeczytać „Kota marudę”. Może z humorzastymi istotkami trudno się zaprzyjaźnić, ale jest to możliwe. Moja ekspertka od książek dla dzieci podeszła do tej publikacji nieufnie acz z zainteresowaniem. No i zakochała się. I w kotku. I w tej opowieści.