Dziękuję Wydawnictwu Marginesy za egzemplarz recenzencki książki Jakuba Ćwieka.
W pierwszych słowach muszę przyznać, że przeszłam z Panem Jakubem długą drogę. Od bycia fanem pierwszych części „Kłamcy” i „Chłopców” do lekkiego zniesmaczenia kolejnymi częściami (kiedy to stwierdziłam, że autorowi chyba jednak lepiej wychodzą krótkie formy niż powieści, (nie licząc „Ciemność płonie”, bo tę dosłownie pochłonęłam). Zniesmaczenie wynikało też z faktu, że nie znajdowałam uzasadnienia dla niektórych wulgaryzmów, którymi autor sypał w swoich książkach, a ja bardzo nie lubię, kiedy wulgaryzm w literaturze jest przecinkiem (chyba, że dany bohater w ten sposób ich używa) lub stosuje się go, żeby książka była bardziej trendy i cool. To po prostu razi.
I w „Drelichu. Prosto w splot” nie brakuje przekleństw, ale tutaj nie miałam z nimi problemów. Ich używanie wynika bowiem z charakteru książki (jest to powieść sensacyjna), której bohaterami jest cała masa „twardzieli” ;)
Tytułowym bohaterem „Drelicha” jest utalentowany złodziej, mający na swoim koncie całą masę udanych skoków. Kariera zawodowa nie idzie jednak w parze z życiem prywatnym, ponieważ Marek Drelich ma za sobą rozwód. Z żoną i dziećmi utrzymuje mimo wszystko dobre relacje i generalnie mimo bycia antybohaterem (fach zasługujący wszak na potępienie ;) wzbudza sympatię czytelnika.
Całe trzęsienie ziemi zaczyna się w momencie, kiedy jeden z pomorskich gangsterów odkrywa w telefonie żony jej rozmowy z mężczyzną wyglądającym jak Drelich. Od tej pory napięcie tylko rośnie.
Jakub Ćwiek „Drelichem” oferuje czytelnikowi twardą bezkompromisową powieść, bez ułagodzeń czy zbędnego stąpania na palcach. Trup się ściele, razy padają i wygląda na to, że nawet cukiernik powinien znać samoobronę.
Po książkę sięgałam z ciekawością, gdyż spotkałam się z opiniami, że jest jak dobry sensacyjny film. I faktycznie sceny bójek i przemocy to chyba największy plus tej powieści (jakkolwiek makabrycznie to brzmi). Są bardzo obrazowe, czytelnik nie gubi wątku kto kogo bije, scena jest łatwa do wyobrażenia, (podejrzewam, że to dzięki temu, iż Jakub Ćwiek kilkakrotnie podkreślał, że dokładne opisy scen bójek wziął z autopsji. Choć to dość przerażająca myśl, że żeby napisać coś tak wiarygodnego, najlepiej przeżyć to na własnej skórze).
Marek Drelich ma jeszcze jedną cechę, która pomaga czytelnikowi bez problemu podążać za rozwojem fabuły. Bardzo opiera się na czasie, wszystko przelicza na zegarku, każdy plan przygotowuje na tip top. Dzięki temu naprawdę nie ma problemu z nadążeniem za akcją, a ta z każdą stroną robi się coraz bardziej nieciekawa zarówno dla bohatera, jak i tych, którzy depczą mu po palcach.
Co ważne, Jakub Ćwiek w kwestii popkulturowej na szczęście pozostał Jakubem Ćwiekiem i zadowolił mnie licznymi odnośnikami do filmów czy piosenek. I choć ja osobiście to uwielbiam to może być także minus, zwłaszcza gdybym chciała się książką podzielić z czytelnikami, którzy tak mocno jak ja czy pan Ćwiek nie są zakorzenieni w popkulturze. Im tytuł filmu, piosenki czy popularna gra może nic nie mówić, a jedynie przeszkadzać w czytaniu. Taki jest jednak urok Jakuba Ćwieka, ja to kupuje, ponieważ już dawno temu okazało się, że słuchamy tej samej muzyki i oglądamy te same filmy ;)
Co jest największym minusem książki? Czcionka! Jestem raczej powolnym czytelnikiem, a drobny druk spowalnia mnie jeszcze bardziej, choć to raczej kwestia indywidualna, która nie może być brana za poważny zarzut.
Mimo, że do Jakuba Ćwieka mam raczej podejście typu „love/hate”to z przyjemnością sięgam po jego literackie dokonania. Niektóre lektury kończę zniesmaczonym „serioooo?”, inne zupełnie szczerym „wooow”. W przypadku „Drelich. Prosto w slot” jest to zdecydowane „wow”.