Generalnie stoję na stanowisku, że jeżeli coś jest nie podoba mi się od samego początku to raczej nie ma co spodziewać że się to zmieni.. Jako osoba dość stała w swoich przekonaniach (czasami wręcz ślepo uparta) przyznaję - od dzisiaj muszę zweryfikować powyższy pogląd.
Moim zdaniem było nieźle. A niech tam - było bardzo, bardzo dobrze...
Nie będę pisała, że „Całując grzech” jest drugą częścią cyklu „Zew nocy” przecież każdy chyba to wie. Nie będę także pisać, że pierwsza część wywarła na mnie tak ogromne wrażenie, że od razu postanowiłam zagłębić się w kolejną książkę o przygodach ognistowłosej Riley. Nie było tak. Pomimo tego wczoraj wzięłam do ręki „Całując grzech” i przepadłam…
A sama Riley? Jak to Riley- znowu ma kłopoty i to nie byle jakie. Budzi się naga, umazana cała we krwi i jakby tego było mało obok niej leży martwy mężczyzna. Świetnie rozwinięty instynkt podpowiada jej, że należy uciekać z tego całkiem obcego miejsca i to jak najszybciej. W chwili gdy wciela swój plan ucieczki w życie poznaje Kade’a – zmiennokształtnego. Oczywiście nie jest to byle jaki zmiennokształtny, tylko niezwykle seksowany i pewny siebie ogier. Razem udaje im się uciec z laboratorium, w którym przeprowadzono badania genetyczne na szeroką skalę. Niestety szybko wychodzi na jaw, że nie jest to koniec kłopotów, a dopiero ich początek. Na domiar złego w życiu Riley po raz kolejny w najmniej oczekiwanym momencie pojawia się Quinn. Niemałą rolę w jej życiu odegra także jej były kochanek Misha, który ma doskonale opracowany plan, w którymi główną rolę zagra nikt inny jak właśnie Riley.
Akcja rozgrywająca się w tym tomie jest kontynuacją historii rozpoczętej w poprzedniej książce. Warto, więc czytać cykl chronologicznie, aby móc odnaleźć się w natłoku połączonych ze sobą zdarzeń oraz postaci, które występują w książce. Wielkim plusem opowieści jest jej akcja. Toczy się wartko i ma wiele niespodziewanych zwrotów przez co nawet na moment nie daje wytchnienia biednemu czytelnikowi. Kolejną zmianą odnotowaną in plus (i to chyba największy) w porównaniu z poprzednią częścią była zmiana podejścia do seksualności i erotyki. Nie wiem czy to moja tolerancja do opisów stosowanych przez Keri Arthur wzrosła, czy autorka nie poświęciła zbliżeniom postaci aż tyle miejsca co wcześniej, czy też sposób opisywania nie był aż tak wulgarny i nachalny jak poprzednio. W każdym razie nie raziło mnie to tak bardzo jak we „Wschodzącym księżycu”. Słowa uznania należą się autorce również za stworzenie tak dużej ilości różnorodnych stworzeń o przeróżnych kształtach, właściwościach fizycznych i kolorach.
Zdecydowanie książkę polecam osobom, których Keri Arthur wraz z Riley Janson „porwały” od pierwszego spotkania. Jeżeli natomiast nie byliście do końca przekonani (podobnie jak ja) po przeczytaniu pierwszej części czy warto bawić się w „Zew nocy” gorąco polecam! Powinniście przeczytać ten tom żeby móc się przekonać z jaką niecierpliwością będziecie wraz ze mną czekać na kolejne przygody Riley i całej jej paczki.