John Ortberg jest amerykańskim pisarzem, można go nawet nazwać kaznodzieją, a tematyka jego książek to duchowość chrześcijańska. Wzięłam do rąk „Ja, którym chcę być. W poszukiwaniu Bożej wersji siebie” z czystej ciekawości.
I z jednej strony się zawiodłam, zaś z drugiej zostałam wplątana trochę w jego filozoficzne myślenie. W każdym razie autor próbuje nam pokazać drogę do tego, jak w codziennym życiu, tej wiecznej bieganinie za szczęściem, za pieniądzem czy tez władzą, odnaleźć miejsce dla Boga. Jak sprawić, by stał się częścią naszej egzystencji.
„W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk.”
Muszę przyznać, że niektóre dociekania autora i sposób ich przedstawienia czytelnikowi okazały się dla mnie ciekawym doświadczeniem. Jestem osobą wierzącą, ale bardzo mało praktykującą. Jest ku temu wiele powodów, dlatego w gruncie rzeczy bardzo obawiałam się, że ta książka stanie się dla mnie poradnikiem – jak unikać Boga. Ale po przeczytaniu jej doszłam do pewnej dość trafnej, według mnie, analizy. Książka ta nie jest dla osób, które wierzą. Jest raczej dla tych, które chcą wierzyć bardziej, dla tych, którzy chcą swoje życie w jakiś sposób podporządkować wyższej sile.
Odnalazłam kilka perełek, które odnoszę do siebie. Odnalazłam tez kilka bardzo ciekawych aspektów poruszanych przez autora, o których wcześniej nie miałam zielonego pojęcia. Poradnik ten potraktowałam stricte poradnikowo.
„Prawdziwa wolność nie jest pozorną swobodą zaspokajania wszelkiego rodzaju pragnień: jest to wewnętrzna wolność polegająca na tym, by nie dać się zniewolić własnym żądzom.”
Bo każdy z nas ma wolną wolę. Każdy z nas korzysta z niej według własnego punktu widzenia, tak samo jak każdy z nas potrafi coś robić lepiej, a coś gorzej. Ortberg utwierdza nas w przekonaniu, że nie powinniśmy dawać się ponosić wszystkiemu, co byśmy chcieli mieć. Musimy odnaleźć tak zwany złoty środek. Dlatego też uważam, że wiele myśli zawartych w tej książce nie odnosi się jedynie stricte do sfery duchowej, ale również może stać się drogowskazem czysto moralnym.
I tak – z jednej strony zostałam zaciekawiona, właśnie tym, co napisałam powyżej. Z drugiej zaś rozczarowałam się. Ortberg czasami nadużywa, według mnie oczywiście, sfery duchowej sprawiając, że staje się dla czytelnika przytłaczająca. Zostajemy z każdej strony otoczeni „Duchem Świętym”, albo „Bożą Łaską”, ale na tyle dosadnie, że wręcz nie możemy złapać tchu. Postrzegam to jako wielki minus książki, choć powinnam się tego spodziewać po samym tytule. Ale w pewnym stopniu równoważy nam się to opowieściami wziętymi z życia autora, jego żony, dzieci lub też przyjaciół. Na szczęście książka ta nie jest czystym poradnikiem – zawiera też treści, które na chwilę pozwalają nam się oderwać od Bożego nurtu.
Podejrzewam, że będzie to pozycja znakomita dla ludzi, którzy chcą się samokształcić w kierunku Bożej Łaski, dla tych, którzy mocno wierzą w Stwórcę i tych, którzy chcą być bliżej niego. Wiele zagadnień z religii chrześcijańskiej może zniechęcić część czytelników, a część z nich wprawić w stan zachwycenia. Dlatego tez każdy z nas musi sam zdecydować – czy chce spróbować się ulepszyć pod Bożym drogowskazem, albo też uniknąć tego spotkania. Decyzja należy do was.