"Wszyscy mamy coś do ukrycia, sekret, który nas oddziela od innych ludzi."
Moje pierwsze spotkanie z Philippem Bensonem uznaję za udane.
Tę powieść się odkrywa bardzo powoli, przemyśleć należy każdy jej element, bo jest specyficzna i porusza trudny temat. Temat wolności i wyboru: dostosować się czy pozostać sobą? Jeśli tak, jaką cenę przyjdzie za to zapłacić.
Thomasa Shepparda – głównego bohatera – poznajemy, gdy wraca do Falmouth.
Choć nie powinien, wraca po latach nieobecności, nieproszony, niechciany, wyklęty. Nikt mu nie zapomniał tego, co zrobił. Jednak on wcale nie chce prosić o wybaczenie, nie o odkupienie win tu chodzi. Nie upomina się o rozgrzeszenie, bo wcale go nie potrzebuje, więcej, uważa, że nie popełnił grzechu. Może poza tym, że zbyt długo udawał kogoś innego, że zbyt długo zwlekał z tym, by pójść własną drogą, że bezczynnie poddawał się nijakości i zakłamaniu, pozwolił się osaczyć i zdominować, żyjąc wśród szarych i nieszczęśliwych mieszkańców małego miasteczka Falmouth. To była jego kara, którą odbył jeszcze zanim nieostrożność i nieuwaga sprawiły, że wydarzył się ten dramat - Thomas przyczynił się do śmierci dziecka. Jak było naprawdę?
Historię Thomasa poznajemy stopniowo, opowiada on swoje losy dość lakonicznie i powoli, jakby jednocześnie chciał i nie chcąc powiedzieć całej prawdy.
Mówi o wszystkim, odkrywa całe swoje prawdziwe ja, bez względu na to, co na to powiedzą ludzie, bez względu na to, czy go zaakceptują. Nie potrzebuje tego. Jedyne, czego pragnie to być sobą, to żyć.
„-Czy wie pan, czym jest samotność u boku drugiej osoby?
To gorsze niż bycie opuszczonym: to obwarowanie się.”
Opowiada o śmierci małego chłopca, o rozstaniu z dotychczasowym życiem, w końcu poznajemy jego losy w więzieniu, kiedy opuszczony zaczyna nowe życie. Więzienie, wbrew pozorom, może dać nadzieję, daje szanse zapanowania nad własnym losem, może być lepszym miejscem niż hermetyczne, nieprzychylne indywidualnym zapędom miasteczko.
Teraz, doświadczony życiem, nowy Thomas czeka… Chce zamknąć za sobą te drzwi, a otworzyć zupełnie nowe, za którymi będzie już tylko sobą. Tylko po to tu wrócił, musi odnaleźć siebie, jakiego gdzieś zgubił. Tak długo czekał na tę chwilę, to stało się sensem jego życia. Warto było. Byle by tylko móc pozostać sobą…
Być przez chwile sobą to powieść bardzo poetycka, jakby uduchowiona, pełna mistycyzmu. Przechodzimy przez kolejne etapy życia Thomasa, jakbyśmy poznawali kolejne części pilnie strzeżonej tajemnicy. Ale to również książka dość trudna. Myślę, że świadczy o dużej dojrzałości autora i choć wydawać by się mogło, opowiada smutną i bolesną historię, jej ogólny wydźwięk jest pozytywny.
Język jest ciekawy, krótkie zdania niosą w sobie ogromny ładunek emocjonalny, wzruszają i poruszają.
„Zresztą od niczego nie da się uciec. Nawet bardziej niż od przeszłości nie da się uciec od tego, kim w głębi jesteśmy. Człowiek jest zakotwiczony w swojej prawdzie raz na zawsze i nie ma najmniejszej szansy, że z tego wyjdzie, że wyrwie się z tych okowów. Walka, szarpanina na nic by się nie zdały. Lepiej pogodzić się z losem, zaakceptować go.”
„To prawda, że chcemy, potrzebujemy, by świat był czarny albo biały, by ludzie byli winni albo niewinni, by byli świętymi albo łotrami. Ten rozdział wzmacnia poczucie bezpieczeństwa. Każdy ma swoje miejsce, odgrywa swoją rolę. Szarość nas nie urządza. Nie wiemy zbyt dokładnie, gdzie mieści się to, co pośrednie. Granice powinny być wyraźne, ostro zarysowane. Wtedy właśnie w zależności od tego, po której stronie się znajdujemy, możemy powiedzieć, do jakiego obozu należymy. Potrzebujemy rzeczy przejrzystych, czytelnych.