Moje spotkanie z tą książką nie należało do najłatwiejszych. Zabierałam się za nią kilka razy, próbowałam klika stron by zaraz odłożyć ją później na długie tygodnie. Dlaczego? Zupełnie nie wiem, ponieważ kiedy udało mi się w końcu przeczytać całość uznałam, że to ciekawa i całkiem dobra lektura. Jako całokształt uważam, że „Złota Mucha” to dobrze napisany i solidnie przemyślany kryminał, któremu wątek naszego narodowego bogactwa – bursztynu, zdecydowanie dodaje uroku.
Uczciwie jednak przyznaję, że początki były trudne. Nie mogłam jakoś się wciągnąć, wszystko wydawało się takie rozwleczone w czasie i niecierpliwie czekałam na zawiązanie się jakiejś akcji wokół tajemniczych zgonów oraz zniknięć bezcennego kruszcu z Mierzei Wiślanej. Być może, gdyby nie docierające z wielu stron rekomendacje, że Chmielewska to autorka warta uwagi zrezygnowałabym po tylu nieudanych podejściach. Finalnie jednak „Złotą Muchę „przeczytałam, i absolutnie nie żałuję.
Podobał mi się sam pomysł zbudowania historii sensacyjno-kryminalnej w ogół zaginięcia cennego okazu bursztynu z tytułową złotą muchą zatopioną w środku. Tam gdzie pojawia się ślad wyjątkowego bursztynowego okazu, tam w krótkim czasie w niewyjaśnionych okolicznościach umierają lub znikają ludzie. Główną bohaterką historii jest zauroczona pozyskiwaniem tegoż kruszcu Joanna, tymczasem okazuje się, że jej byli mężowie… w dziwny sposób wydają się być powiązani z bursztynową aferą.
Opis prób wydobycia kruszcu z fal Bałtyku były dla mnie czymś zupełnie nowym i niezmiernie ciekawym. Tak samo jak rzetelnie przedstawiony sposób obróbki złotego kruszcu oraz jego dalszych losów w drodze od rybaków, poprzez tajemniczych pośredników w garniturach, po jubilerów. Nie miałam wątpliwości, że sama autorka doskonale zna świat bursztynu od zaplecza, co nadawało historii wiarygodności. Opisy polowania na odpływy i najpiękniejsze okazy rozbudzały nieustannie wyobraźnię i wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to marzyło się o znalezieniu ukrytego od wieków skarbu, niczym w licznych przygodach „Pana Samochodzika”. Tutaj warsztat pisarski Chmielewskiej sprawiał, że samemu chciało się wskoczyć w samochód, zaszyć się w jakiejś rybackiej wiosce poza plażowo-urlopowym sezonem i samemu doświadczyć tegoż polowania na bursztynowe skarby brodząc po pas w morskiej wodzie.
Nie da się też pominąć faktu, że poświęcenie uwagi bałtyckiemu „złotu” zasługuje na szczególne uznanie, gdyż przybliża istotny element polskiej kultury, o którym często sami zapominamy. Ja po przeczytaniu lektury nauczyłam się zupełnie inaczej postrzegać bursztyn i doceniać jego piękno.
Związki głównej bohaterki z mężczyznami, chociaż czasem irytujące, dodawały dynamiki całej historii oraz wzbogacały jej humorystyczny aspekt. Pierwsze wrażenie „rozwlekłości” i leniwie zawiązującej się akcji zrzucam na karb tego, że cała intryga wokół skradzionego bursztynu o unikatowej wartości faktycznie rozgrywa się na przestrzeni wielu lat. To coś jak zasłyszana legenda, która nagle ożywa na nowo po latach. Ostatecznie książka przypadła mi do gustu, chociaż jak na twórczość pani Chmielewskiej początkowo wydaje się ciężka do przebrnięcia. Fascynacja losami polskiego bursztynu jednak u mnie wygrała i po pierwszych trudach dałam się porwać i podążyć śladem tropionego, legendarnego skarbu z zatopioną złotą muchą w środku.