Lubię, gdy książka zmusza myśli, by pobiegły innym niż zazwyczaj torem. Dlatego na wstępie chciałabym się z wami czymś podzielić, jestem ciekawa waszych opinii i reakcji.
W pewnym momencie Tom Wainwright, autor „Narkonomii”, dochodzi do wniosku, że by przekonać potencjalnego nabywcę do niekupowania narkotyków, nie powinno się straszyć go utratą zdrowia – i w sumie racja, wszak w tej materii lubimy mawiać, że „na coś trzeba umrzeć” i przecież, że to nasza prywatna sprawa, co sami sobie robimy. To po pierwsze. Po drugie przez długie lata człowiek ma przecież włączoną opcję niezniszczalności i takie argumenty do niego po prostu nie trafiają. Po trzecie, co potwierdzają liczne badania, większość użytkowników narkotyków, nawet tych fizycznie najbardziej uzależniających, wcale nie popada w wyniszczający nałóg – to mit. W obliczu tych faktów, autor dochodzi do wniosku, że lepiej odwołać się do naszego sumienia. Według niego w ramach lekcji/pogadanek, nie zanudzać opowieściami o wyniszczeniu organizmu i żebraniu, ale o tym do czego zdolne są kartele narkotykowe. Pokazywać zbrodnie, masowe mordy – i te na pokaz ku przestrodze -, efekty tortur, zastraszania rodzin, porwań, handlu ludźmi, wymuszenia, ruinę i przemoc wywołaną walką o strefę wpływów. Uświadomić nam skalę brutalnych zbrodni, która stoi za jednym buchem, kreską…upragnionym hajem.
W pierwszym momencie pomyślałam: dobre, logiczne, możliwe! A później ogarnęły mnie wątpliwości. Jeśli takie odwołanie miałoby zadziałać, to przecież po licznych, uświadamiających kampaniach, nie kupowalibyśmy już produktów z olejem palmowym, farmy fretek nie miałyby racji bytu, walczylibyśmy realnie z nadprodukcją plastiku, w którym dosłownie toną kraje trzeciego świata, walczylibyśmy z przemysłową hodowlą zwierząt i nie kupowalibyśmy kosmetyków testowanych na zwierzętach. Niestety tak się nie dzieje. Czy w kwestii narkotyków byłoby inaczej? Czy może jednak warto, bo kropla drąży skałę?
Pozostawię to waszemu osądowi.
_____________________
Buch, kreska – haj
Co do samej książki, to muszę się wam przyznać, że nie spodziewałam się tak ciekawej lektury. „Narkonomia”, to naprawdę kawał rzetelnego dziennikarstwa zestawionego z ogromną wiedzą dotyczącą prowadzenia biznesu na globalną skałę. Tom Wainwright bezkompromisowo porywa nas w oko cyklonu, by odsłonić przed nami absurd naszego myślenia, pułapki i manipulacje, jakim na co dzień ulegamy. Aż mi włos stawał dęba, gdy uświadomiłam sobie, jak wiele autor ma racji, gdy pokazuje nam podobieństwa między działaniami podejmowanymi przez wielkie korporacje np. McDonald, i kartele narkotykowe. Punkt po punkcie: zmowy cenowe, zmowy terytorialne, zmyślny PR (to o narkotykowych bossach śpiewa się romantyczne ballady), innowacyjna logistyka, aktywna sprzedaż internetowa, szukanie najtańszych rąk do pracy, wyzysk, wyzysk i wyzysk… itd.itp. Jedyna różnica, to mniej lub bardziej, kreatywne podejście do unikania odpowiedzialności karnej… (no może jeszcze, jak zauważa autor, podczas internetowych zakupów, diler okazuje się bardziej pomocny i kompetentny od pracowników Amazona).
Co gorsza opisując metody działania karteli, autor obnaża także słabość rządów (głównie państwa Ameryki Środkowej, Południowej i Meksyk), które podejmują nieudolną walkę z produkcją narkotyków, tak naprawdę uderzając w najsłabszych i wzmacniając przestępców. Okazuje się, że modne i narzucone światu przez USA prohibicyjne podejście do narkotyków zawiodło po całości, a o niczym dobrym, to nie świadczy. Absurdalna, długoletnia wojna i zakazy stworzyły bowiem „rynek silniejszego” i patologię jako logiczną konsekwencję, właśnie owych zakazów. Polityka represji, z użyciem siły sprowokowała rozrost problemu zamiast go hamować. W skrócie: kryminalizacja myślenia o problemie narkotykowym, zrodziła kryminalizację problemu narkotykowego. W efekcie instytucje państwowe są zgniłe, więzienia nie spełniają swojej funkcji, bo zamiast resocjalizować, „wychowują mafijnych żołnierzy”, policja jest skorumpowana, dziennikarze i aktywiści znikają bez śladu (albo ich okaleczone ciała zawisają ku przestrodze na wiaduktach), a ludzie nie mogą czuć się bezpiecznie ani na ulicy, ani w swoich domach. Kuriozalne wręcz są sytuacje, w których szary obywatel, najzwyczajniej w świecie boi się zatrzymać na czerwonych światłach, gdyż akurat ktoś może planuje urządzić tu zasadzkę, nie licząc się z ilością postronnych ofiar.
To co może wydawać się niektórym w książce kontrowersyjne, to poparcie dla legalizacji używek. Autor daje dosyć jasno do zrozumienia, że narkotyki, to interes, jak każdy inny i nie ma co się łudzić, że po prostu zniknie – jest zbyt lukratywny. Jedynie legalizacja i stworzenie silnych narzędzi państwowych, może pozwolić na kontrolowanie tego rynku i praw nim rządzących. Musiałoby się to jednak odbyć na poziomie globalnym. Zmiana przepisów w pojedynczym kraju większych efektów nie przyniesie – bo elastyczny narkobiznes, po prostu ten problem obejdzie. Co prawda niektóre państwa, jak Urugwaj i Boliwia, wyłamały się już spod wpływów USA w tym zakresie i radzą sobie problemem narkotykowym zaskakująco dobrze. To przykład na to, że to nie taki zły kierunek, jak nam przez lata wmawiano. Zmiany jednak, jak już wspomniałam, musiałyby się odbyć na większą skalę, by przynieść bardziej satysfakcjonujące efekty.
„Narkonomia”, to pasjonująca i zarazem przerażająca lektura. Bo pokazuje jak niewiele wiemy o świecie, jak głęboko jesteśmy wepchnięci w mechanizmy, o których istnieniu nie mamy pojęcia – i to, jak się zapewne domyślacie, nie tylko o narkotyki mi chodzi. Reportaż, mimo swojego tematycznego ciężaru, napisany jest w bardzo przystępny sposób, z pewną dozą humoru. Co prawda trafiają się w nim momenty nieco nużące – zbyt wiele opisów miejsc i osób, które niewiele mi mówiły i z mojego punktu widzenia, niewiele wnosiły do treści – więcej znajdziecie tutaj jednak błyskotliwych analiz i ciekawych porównań.Podsumowując: „Ta książka to poradnik biznesowy dla narkotykowych bossów. Ale także strategia na ich pokonanie.”