Bojowej pieśni tygrysicy nie można do końca nazwać autobiografią, chociaż nie można również określić jej mianem pamiętnika, przedstawia bowiem kilkanaście lat z życia Amy Chua i to nie do końca w sposób chronologiczny. Autorka przedstawia nam siebie jako chińską matkę prezentującą chiński model wychowania w liberalnej Ameryce. Jest on całkowicie odmienny od tzw. zachodniego modelu i niejedną osobę może przerazić lub przynajmniej odrzucić. Amy Chua doskonale zdaje sobie z tego sprawę, a mimo to zdecydowała się napisać w swojej książce, jak wychowywała dwie córki - Sophię i Lulu.
Amy Chua jest córką chińskich imigrantów i urodziła się w Stanach Zjednoczonych. Wychowano ją według chińskiego modelu i mimo krzyków rodziców oraz łez wylanych w dzieciństwie, bez chwili wahania podjęła decyzję, by wykorzystać go podczas wychowywania własnych córek. Swoje zmagania opisała właśnie w Bojowej pieśni tygrysicy, która jest jej trzecią książką. Poruszyła w niej trudne tematy zderzenia się dwóch kultur oraz twardego i zdecydowanego stylu wychowania, jednak dzięki temu, że napisała ją w sposób przyjemny, a wręcz humorystyczny, książkę czyta się niezwykle szybko i łatwo.
Czym więc jest wspominany już wcześniej chiński model wychowania? Dość obrazowo przedstawiają go podstawowe założenia chińskiej matki:
"(1) naukę stawiamy na pierwszym miejscu; (2) szóstka minus to zły stopień; (3) dziecko ma wyprzedzać resztę klasy w matematyce o dwa lata; (4) nie należy chwalić dzieci publicznie; (5) jeśli dziecko kiedykolwiek poróżni się z nauczycielem lub instruktorem, zawsze stajemy po stronie nauczyciela lub instruktora; (6) dzieci mogą uczestniczyć jedynie w zajęciach, w których jest szansa na zdobycie medalu, (7) złotego, oczywiście."
Amy Chua, Bojowa pieśń Tygrysicy, str. 15
W związku z tym ani Sophia, ani Lulu nie mogły występować w szkolnych przedstawieniach, dostawać szóstek z minusem, nie grać na instrumentach oraz nocować u koleżanek. Ponadto, gdy tylko cokolwiek im nie wychodziło matka na nie krzyczała, groziła im, a czasami nawet obrażała. Może wydawać się to niezwykle brutalne i nie ukrywajmy, chwilami takie właśnie było, jednak miało również odpowiednie efekty. Obie dziewczynki przejawiały bowiem ogromny talent w grze na fortepianie (Sophia) i skrzypcach (Lulu) i bardzo szybko zaczęto je doceniać. Warto również wspomnieć o tym, że Amy Chua, mimo chęci wychowania swoich córek według chińskiego modelu, nie odrzucała wszelkich możliwości, które wynikały z faktu mieszkania w Stanach Zjednoczonych.
Już teraz prawdopodobnie niektórzy z Was zastanawiają się, jak można być takim potworem i tak traktować własne dzieci. Autorka zaś wielokrotnie podkreślała, że dla ludzi wychowanych na szeroko pojętym "Zachodzie", wydaje się to okrutne i nielogiczne, jednak w gruncie rzeczy takie dzieci na ogół przejawiają w przyszłości znacznie wyższy stopień zadowolenia z siebie, znają własną wartość, są pracowite i wiedzą, na co je stać w przeciwieństwie do dzieci wychowanych w sposób liberalny. Ponadto model chiński sprawia, że rodzice są bardziej cenieni i szanowani przez swoje dorosłe pociechy. Po wielu latach bowiem są one w stanie zrozumieć jak wiele wysiłku i poświęcenia wymagało od rodziców prowadzenie ich ku perfekcji.
Czego by nie mówić o takich chińskich matkach, poświęcają one olbrzymie ilości czasu i pokłady energii, by pracować i ćwiczyć razem ze swoimi dziećmi. Amy Chua, oprócz pracy zawodowej, spędzała ze swoimi córkami wiele godzin podczas lekcji poza domem oraz ćwiczeniach w domu. Na pewnym etapie dojeżdżała z Lulu na zajęcia do, odległego o dwie godziny drogi samochodem, Nowego Jorku. A wszystko to robiła dla swoich córek - by w przyszłości nigdy się nie poddawały i wiedziały, że sumienna praca przynosi odpowiednie efekty.
Muszę przyznać, że główny wydźwięk książki trochę mnie ominął, gdyż największe wrażenie zrobiła na mnie postać Amy. Podziwiam tę kobietę za to, że była w stanie pracować jako profesor na Uniwersytecie w Yale, wychowywać swoje córki w sposób, który nie pozwalał jej machnąć ręką i powiedzieć: "A rób, co chcesz!" i odpuścić. Zamiast tego niejednokrotnie narażała się na nienawiść dzieci, wykrzykując pod ich adresem groźby pokroju:
"Jeśli następnym razem nie będzie IDEALNIE, to zabiorę ci WSZYSTKIE PLUSZAKI I WRZUCĘ JE DO PIECA!"
Amy Chua, Bojowa Pieśń Tygrysicy, str.39
Musiała mieć żelazną wolę oraz niezachwianą pewność w to, że robi to wszystko dla ich dobra. Która "zachodnia matka" obstawałaby twardo przy swoim widząc łzy własnego dziecka? Albo przynajmniej - jak długo by wytrzymała? Amy miała oficjalne wsparcie swojego męża Jeda, co niewątpliwie stanowiło olbrzymią podporę, chociaż nie zmieniało faktu, że prywatnie niejednokrotnie prosił ją, aby odpuściła lub przynajmniej przyhamowała.
Zastanawiam się również, jak znajdowała na wszystko czas. Zwłaszcza odkąd kupiła dwa psy - co stanowiło całkowite zaprzeczenie chińskiego modelu wychowania (w końcu dzieci nie mają czasu na zajmowanie się zwierzątkami). Oczywiście 90% obowiązków związanych z pupilami spadło na nią, a więc w sumie miała na swojej głowie: pracę, zajęcia dziewczyn, ćwiczenia w domu i jeszcze wyprowadzanie psów na spacery...
Prawda jest taka, że chiński model wychowania wymaga wiele wysiłku nie tylko od dzieci, ale również od rodziców. Warto również spojrzeć na sprawę obiektywnie i zastanowić się, czy zachodni model jest taki wspaniały, bezproblemowy, bezstresowy... Czy wychowywanie dzieci przed ekranem telewizora lub komputera naprawdę wychodzi im na dobre? Może czasem lepiej zacisnąć pasa i podjąć kilka trudnych decyzji, które przyniosą korzyści za kilka lat? Kwestię odpowiedzi pozostawiam otwartą, każdy bowiem powinien samodzielnie odpowiedzieć na te pytania.
A komu polecam Bojową pieśń tygrysicy? Tak naprawdę jest to książka dla każdego, a z pewnością powinny ją przeczytać osoby interesujące się innymi kulturami, szukające odpowiedniego stylu wychowania dla swoich dzieci lub te, którym wydaje się, że są zbyt surowe dla swoich pociech.