Autorów tej książki nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Panowie mają dość skrajne zainteresowania, więc myślę, że każdy Polak zetknął się choć z jednym z nich siedząc przed telewizorem, lub przeglądając prasę. No bo któż nie podpatruje czasem „Dzień dobry TVN” z Prokopem na czele, lub nie przegląda Newsweeka z felietonami Hołowni? W końcu, kto nie natknął się na osławiony „Mam talent”, w którym oboje panowie wiodą prym?
Jednak w książce „Bóg, kasa i rock’n'roll” chodzi o nieco inną „rozrywkę”, a właściwie nie rozrywkę nawet, bo o fundamentalne dla każdego człowieka sprawy – chodzi o Boga i Jego wpływ na życie każdego z nas, chodzi o Kościół, oraz Jego słabe i mocne strony, chodzi o naszą wolną wolę i sposoby jej wykorzystywania. Hołownia i Prokop podjęli się trudnego zadania przybliżenia nam skomplikowanych zagadnień, o których niestety często nawet zdeklarowani chrześcijanie mają nikłe pojęcie. W formie dialogu poruszyli temat miejsca Boga i Kościoła w naszym życiu, przybliżyli istotę życia zakonnego oraz modliwy, zagłębili się w podobieństwach i różnicach pomiędzy Jezusem, a współczesnym idolem, a także spróbowali odpowiedzieć na pytanie dlaczego niektórzy decydują się na wyznawanie kultu pieniądza.
Jak wcześniej wspomniałam, książka napisana jest w formie luźnego dialogu pomiędzy dwoma kumplami. Jak łatwo się domyślić, kumple ci stoją na światopoglądowych skrajach – Prokop to ochrzczony buntownik, który dorastając wyrwał się spod pręgierza mocno wierzącej babci i przymusowych sakramentów, Hołownia zaś jest chrześcijaninem z krwi i kości, w każdej chwili gotowym zarzucić przeciwnika tysiącami argumentów przemawiających za słusznością swoich poglądów. Pomimo tej skrajności, dyskusje emanują kulturą, a autorzy nawet jeśli pozwalają sobie na mały sarkazm, robią to z wyczuciem i już po chwili wracają do konstruktywnej rozmowy, popartej niezliczoną ilością cytatów i przykładów.
Książka nie należy do lektur na jeden wieczór. Ośmielę się nawet napisać, że jej czytanie nie jest pasmem jednej wielkiej przyjemności. Kartki przewraca się żmudnie i powoli, niekiedy wracając do jednego zdania kilka razy. Jednak biorąc pod uwagę tematykę, uważam taki stan rzeczy za pozytywny, wręcz bardzo owocny. Czytając, robiłam notatki, aby potem zgłębić wiedzę na dany temat. Książka stała się więc inspiracją do dalszych poszukiwań, uwrażliwiła mnie na wiele przyprawiających o zawrót głowy luk w wiedzy, których dobry chrześcijanin absolutnie mieć nie powinien.
Autorzy posługują się dość charakterystycznym i „zmiksowanym” językiem. Co przez to rozumiem? Otóż, oprócz daleko idących neologizmów i zapożyczeń, takich jak na przykład: deal, off-roading, apgrejdować i tym podobne, książka obfituje w terminologię religijną oraz mnóstwo łacińskich sentencji. Jestem przeciwna wrzucaniu angielskich słówek, w miejsca, które mogłyby być zapełnione kilkoma polskimi odpowiednikami i wydaje mi się, że taki miks nie do końca się sprawdził. Prawdobodobnie celem używających „trendy” słówek autorów, było zbliżenie się do zwykłego odbiorcy, ale to wytłumaczenie nie działa, kiedy pomyślę o łacińskich zwrotach pozbawionych tłumaczenia, lub dziesiątkach nazwisk rzuconych mimochodem, bez słowa wyjaśnienia kim ów autor danego cytatu był i co ma wspólnego z poruszaną w danym rozdziale tematyką.
Jak wypada Hołownia na tle Prokopa, a Prokop na tle Hołowni? W moim odczuciu Marcin Prokop to człowiek o rozległej wiedzy, którego bogiem jest popkultura. W większości rozdziałów to Prokop zasypuje Hołownię stertą pytań, sam dorabiając kontrargumenty do wypowiedzi swojego interlokutora, podważając chrześcijaństwo na wiele sposobów, podpierając własne wypowiedzi wieloma cytatami i przykładami. Hołownia oddaje koszulkę lidera tylko przy okazji dyskusji o idolach i pieniądzach. Wtedy to Prokop obejmuje rolę prowadzącego i wyjaśniającego, a Hołownia odgrywa partię niezorienowanego w show-businessie przypadkowego słuchacza, dopytującego się o szczegóły. Mimo powyższych zastrzeżeń książka pozostawiła we mnie pozytywny wydźwięk, dała do myślenia i zmusiła do poszukiwań. „Bóg, kasa i rock’n'roll” był moim pierwszym zderzeniem z Szymonem Hołownią, nie mam pojęcia o reszcie jego książek, ale z całym szacunkiem dla Marcina Prokopa, ośmielam się sądzić, że lepiej odnalazłabym się w samodzielnym dziele Hołowni. Rzeczą, która może drażnić w recenzowanej książce jest teoretyczny „luz”, wprowadzany przez Prokopa porównującego fundamentalne prawdy mojej wiary do zachowań ikon popkultury.
Niemniej książkę polecam każdemu kto szuka punktu zaczepienia, by w swoich dociekaniach dotyczących wiary pójść o krok dalej. Myślę, że potrzeba lekkiego przymróżenia oka i dobrego słownika wyrazów obcych, by dobrze odczytać intencje autorów, a jeśli to się uda, z książki można wiele wynieść i poszukać w niej natchnienia na wielogodzinne poszukiwania, które na pewno zaowocują ubogaceniem naszej duszy i życia duchowego.