Bob łowi ryby.
Bob nie jest wędkarzem. Bob łowi ryby. Bob nie ma wędki, ale ma swoją łódź w kształcie metalowej ryby.
Bob jest samotnikiem.
Bob jest ojcem Boba, ale Bob o synu Bobie nie wie. Syn Boba też zaczyna łowić, chociaż wcześniej syn Boba nie łowił.
Syn Boba też jest ojcem, ale syn Boba wie, że nim jest.
Bob w swojej metalowej łodzi łowi ryby każdego dnia. Bob łowi bardzo dużo ryb, które potem je i które sprzedaje. Bob nosi te ryby w wiadrach, na targ, i zawsze wszystkie sprzedaje. Potem Bob wraca do łodzi z pustymi wiadrami i znowu bierze się do pracy.
Bob to ryba.
Bob, syn Boba, to też ryba, o czym wie syn Boba, który pewnego wieczora, czekając na tatę Boba, powiedział mu o tym, a w co Bob – tata nie mógł uwierzyć.
Bob, ojciec , który nie wie, że jest ojcem, szuka ryby. Tej ryby. Bob szuka swojej śpiewającej ryby. Bob szuka ryby innej od innych, ryby wyjątkowej, ryby, która otwiera pyszczek, ale z tego pyszczka wydobywa się śpiew.
Bob szuka pod wodą ryby, a jak ją znajdzie, to będzie wiedział, że to ona, nawet jeśli nie będzie chciała śpiewać. Dlatego tak dużo łowi każdego dnia przez wszystkie pory roku i przy każdej pogodzie – nawet w zimie, pod lodem.
Bob ciągle szuka. Bob szuka dzień po dniu.
Bob je ryby każdego dnia.
Bob je oczy ryb, by widzieć pod wodą.
Bob rybie wnętrzności oddaje rzece, bo – jak mówi – te kiedyś znowu będą rybami.
Bob słucha rzeki i jeziora. Bob nasłuchuje ryb. Dla Boba nocą rzeka staje się niebem, w którym pływają gwiazdy. Bob łowi gwiazdy, bo nocami jest w niebie. Bob wyciąga dłoń po gwiazdę na wodzie i ta gwiazda rozpryskuje się na jeszcze więcej gwiazd.
Bob, gdy łowi ryby, a te nie dają się złowić, liczy gwiazdy na niebie. Kiedyś doliczył ich dwieście dwadzieścia dwie. Bob myśli, czy więcej jest ryb w wodzie, czy gwiazd nad głową?
… mogłabym pisać o Bobie po swojemu, bez końca. Mogłabym snuć tak wiele różnych wersji przygód o Bobie i rybach, ile jest gwiazd nad głową w przejrzystą noc. Byłoby ich więcej niż ryb i więcej niż dwieście dwadzieścia dwie…
Bob jest centrum. Bob ma serce, ma cel, ma życie. Bob ma piękne życie, wbrew temu, co można by wywnioskować na jego codzienny znój i samotność, jaką wybrał. Jest mu dobrze, a sam nie jest – nigdy. Ma ryby, ma gwiazdy, ma przestrzeń. Nasłuchuje śpiewu, rybiego śpiewu, ale nie dociera do niego ani nuta, dlatego łowi i łowi i łowi aż pewnego dnia znika i nic już nie jest takie, jakie było wcześniej. Ani Bob, syn Boba, ani rzeka ani jezioro, ani to miasteczko i ludzie, którzy w nim mieszkają. Nawet inni wędkarze się zmienili, bo bez Boba już nie jest tak, jak z Bobem.
Bob jest bohaterem powieści Petera Markusa „Bob albo mężczyzna na łodzi”. To oszczędna w słowach historia dorosłego mężczyzny, która – wbrew pochopnym wnioskom – ma bardzo bogatą treść. Czytanie przypomina medytację, wnikanie nie tyle w środek siebie, ile w środek rybiego Boba, Boba - człowieka z rybim śpiewem w pamięci. Czytanie wrzuca w majestatyczny trans, który wciąga, jak toń rzeczna i nie pozwala się uwolnić. Czytasz losy Boba do ostatniego słowa, by potem, na końcu, zastygnąć na podobieństwo metalowej ryby. Po lekturze zostajesz z myślami, przemyśleniami i jakimś niedosytem w duszy. Bo ta powieść mogłaby mieć ciąg dalszy, mogłaby płynąć, jak rzeka i mienić się tysiącem gwiazd przeznaczonych tylko dla Boba i ciebie. I chyba to sprawia, że po przeczytaniu „Boba albo mężczyzny na łodzi” jej treść zaczynać przepływać w tobie.
Tyle słów ci do głowy napływa, tyle zdań, których jesteś autorem i które piszesz w umyśle ciągnąc los Boba dalej. Bo Bob zniknął, ale Bob jest, gdzieś musi być, bo człowiek – jak i ryba – ot tak nie znika. Może Bob zmienił miejsce łowienia? Może znalazł swoją śpiewającą rybę? Może Bob odpłynął w sobie tylko wiadomym kierunku i osiadł na innych wodach i może każdy jego nowy dzień, jest taki sam, jak te, które dostawał od życia tutaj? Ale „jak to zazwyczaj bywa, życia nie obchodzi, z jakimi oczekiwaniami w nie wkraczamy”.*
Niebywała jest ta książka. Tak inna, tak piękna, tak wartościowa. Czytanie przenosi w innym wymiar. Sama postać Boba i jego syna i to, co robią, kim są i do czego dążą – wszystko to urzeka i ujmuje. Wpadasz w czytelniczy trans nie wiedząc kiedy. Czytanie wymyka się rzeczywistości. Stajesz się Bobem rybą, Bobem w metalowej rybie z powieścią pod pachą i patrzysz na niebo na rzece...
Mistrzostwo pióra.
* „Coraz mniej światła” Nino Haratischwili
za ucztę czytelniczą bardzo dziękuję SZTUKATEROWI
#agaKUSIczyta