Ciekawa sprawa. Nigdzie – bez względu na to, czy chodziło o wydanie Zysku i S-ka (rok 2012), czy o wersję wydawnictwa Replika (2018), a oba są sygnowane jako wydanie pierwsze (tyle tylko, że jedno jest z cyklu Andrzej Brenner, tom 2, a drugie, tom 3), nie znalazłem informacji o redaktorze i korektorze tego dzieła. Zainteresowało mnie to, gdy przeczytałem na jednej z pierwszych stron: „Grzegorz Okrzemek z ciężkim sercem wyciągnął spod szafy starą tekturową walizkę i spakował do niej kilka koszul, książki, szczoteczkę do zębów, sweter, pamiętający jeszcze przyjęcie ślubne garnitur i szczoteczkę do zębów”. A kilkanaście stron dalej to: „Zaciągnął firanki i już miał się w ubraniu rzucić na łóżko, gdy coś go tknęło i zerwał się na równe nogi”.
Oznacza to, że książka napisana została i wydana niechlujnie, w pośpiechu, byle jak, z arogancką pogardą dla czytelników oraz… kiedyś mawiało się, że na zamówienie społeczne (jak właśnie mnożące się lawinowo książki o COVID-19), ale w tym przypadku zdecydowanie nie społeczne, ale… ideologiczno-partyjne.
„Nie darzył partii braci Kaczyńskich sympatią. Miał im za złe nieskuteczność, fanfaronadę i fatalny dobór ludzi, a najbardziej raziła go hipokryzja ich ugrupowania. Pod hasłami walki z komuną bardzo chętnie przygarniali pod swoje skrzydła ludzi, którzy byli wcześniej mocno z komuną powiązani”.
Ten akurat cytat nie powinien nikogo zwieść, to kokieteria i swego rodzaju strategia. Jeśli czegoś ukryć i zakłamać już się nie da nijak, to należy głośno to przyznać, bo będzie to wtedy sprawiało wrażenie szczerości, bezkompromisowości, a nawet odwagi. A tak przy okazji… wcale nie z powodu kilku osób/nazwisk byłych komunistów i ich obecności w strukturach obecnej władzy, politolodzy określają ją mianem neobolszewizmu.
Bohaterem powieści jest Andrzej Brenner, dziennikarz śledczy (ciekawe, że Sumliński, równie marny autor, też się samozwańczo dziennikarzem śledczym mianował), który wpada na trop ogromnej afery. Spotyka się z żoną Grzegorza Okrzemka, człowieka, którego wrobiono w defraudację pół miliarda dolarów (no, tak… miliony już na nikim nie robią wrażenia, więc trzeba miliardy), następnie z innymi osobami, coraz głębiej zaangażowanych w spisek. Żałosna jest ta narracja, bo na przykład: Brenner spotyka się z Kravczikiem, który zdradza mu niektóre szczegóły wielkich przekrętów. Brenner pojechał za granicę, żeby się właśnie z nim spotkać. A następnie niczemu nie dowierza, wszystko neguje i odrzuca. Jest to chwyt z tanich reklam telewizyjnych, który służy do powtarzania kilka razy nazwy produktu. Tu nie chodzi o produkt, taki czy inny, ale o kasę – miliard dolarów? Niemożliwe! Z tym miliardem dolarów to pan chyba przesadził. Naprawdę miliard dolarów? Tak, miliard dolarów. Boże! Miliard dolarów – przecież to się w głowie nie mieści. Itp.
’Ndrangheta, Jedna z bardziej wpływowych struktur zorganizowanej przestępczości we Francji, wywodząca się z Korsyki, ale działająca przede wszystkim w krajach Afryki i Ameryki Łacińskiej. Więc ta cała ’Ndrangheta zakłada w Polsce sieć pizzerii i opłaca się wywiadowi polskiemu, uznając go za silniejszą mafię. Cóż… powinny chyba być granice, ale najwyraźniej w przypadku polskich czytelników, nie ma się co nimi przejmować. W każdym razie jest to połączenie przeciętnej powieści sensacyjnej z kiepściutką science fiction albo political fiction.
I to już ostatni cytat: „Owszem, czytał czasami o globalnych spiskach i ponadnarodowych korporacjach, które ponoć sterują losem świata, ale te fikcyjne konstrukcje nawet w części nie dorównywały klasą pomysłowi Funduszu Budowy Gospodarki”.
I to się zgadza. Międzynarodowe spiski, to głupstwo w porównaniu do tego, co wymyślił autor. Ale czy wszystko to jest kompletną bzdurą? Ależ nie! Tylko co z tego? Bo cwaniacki i niesmaczny numer polega na tym, żeby obrobić komuś tyłek, oczernić, zgnoić, opluć, jednak zza krzaka, w masce. Gdyby chociaż Gadowski wyraźnie użył właściwych nazw organów, urzędów, instytucji, prawdziwych nazwisk, faktów zamiast insynuacji, to może miałoby to jakiś sens, ale schował się tchórzliwie za konwencją fantastyki, różnych aluzji i mętnych sugestii, i nic mu zarzucić nie można, żaden proces o zniesławienie się nie odbędzie, bo – jakby co – to przecież tylko fantazja i fikcja literacka.
Zainteresowałem się Gadowskim, bo zaintrygowała mnie jakaś jego wypowiedź, którą usłyszałem na YouTube. Tym większe zaskoczenie niskim poziomem tej jego książki. Do tego te grafomańskie nazwy, tytuły i nazwiska! Sprzedajny dziennikarz – Wrzaskliwiec (tak, niby tak ma na nazwisko), niskiej jakości czasopismo ze skandalami – „Śmieć” itp.
Może (może!) miałoby to jakiś sens, gdyby autor zdecydował się na jedno z dwojga: albo na powieść sensacyjną, albo na demaskowanie przekrętów władzy w czasie, gdy Polska odzyskała niepodległość. Jedno i drugie, na dokładkę owinięte w fikcję, jest niestrawne.