Nie przepadam za romansami. Ostatni przeczytałam kilka miesięcy temu, była to książka Consilii Marii Lakotty ,,Mariska z węgierskiej puszty". Sięgnęłam po nią jedynie ze względu na oczywiste powiązania z Węgrami, krajem, który fascynuje mnie od lat. Wbrew pierwszemu wrażeniu, nie zawiodłam się na tej powieści. Uznałam więc, że skoro Lakotta poradziła sobie raz, poradzi sobie i drugi. Dlatego zdecydowałam się przeczytać ,,Madeleine" - książkę tak przepełnioną miłością, że bardziej już chyba się nie da.
Madeleine jest studentką farmacji. Właśnie skończył się rok akademicki i dziewczyna wraca na wakacje do rodzinnego domu w Normandii. Towarzyszy jej Hélier Ortelle, student medycyny i jej narzeczony. Parze do zawarcia związku małżeńskiego brakuje już tylko zgody jej ojca. Niespodziewanie na ich drodze staje rezolutna Yvonne, kuzynka Madeleine, która zakochuje się w przyszłym lekarzu. Ivonne ma wielu adoratorów, z których jeden zaprasza ją, Madeleine z Hélierem, Robina Marché, szkutnika w zakładzie produkującym łodzie ojca głównej bohaterki, i Denisa Croiseta, współpracownika Madeleine w aptece, na regaty. Podczas wyścigu łodzi tonie hojny przyjaciel Yvonne, najprawdopodobniej nie w wyniku wypadku. Od tej pory w życie postaci wkraczają konwenanse i wypracowane przez wieki pseudomoralne zasady.
Kilkanaście pierwszych stron zapowiadało, że to będzie jedna z gorszych książek, jakie kiedykolwiek przeczytałam. Miłość Héliera i Madeleine była tak lukrowa, że im samym powinno zrobić się niedobrze. Zakochani nie widzieli świata poza sobą i wzajemnie komplementowali się przez całą podróż do Normandii. Oto mój ulubiony fragment-reprezentant początkowej części powieści:
,,Jej towarzysz spojrzał na nią radośnie szarymi oczyma, których wejrzenie uważała czasami za tak przenikliwe niczym wzrok orła bielika. Nawet teraz wydawało jej się, że wdzierają się one w głąb jej duszy."*
Na szczęście po dotarciu na miejsce zakochani nieco przystopowali ze swoją miłością (choć orzeł bielik pojawił się w tej historii jeszcze raz) i prym w prowadzeniu akcji zaczęła wieść Ivonne, która jest zdecydowanie najlepiej zarysowaną postacią całej tej powieści. Została ona zestawiona z Madeilne na zasadzie kontrastu. Ivonne to kobieta z krwi i kości, mająca swoje dobre i złe strony, błyskotliwa, choć i wyrachowana oraz przebiegła. Dzięki niej pojawiły się w tej książce dwa wątki kryminalne, które stanowiły dwa najważniejsze zwroty akcji całej książki. Wiecznie blada (ale i lubiąca się rumienić!) Madeleine jest za to spokojną, rozsądną dziewczyną, gotową na poświęcenie w imię wyższych wartości, jest też zwyczajnie nudna. Bardzo dobrze, że pisarze nobilitują pożądane wzorce osobowe, ale nie istnieją ludzie bez wad, a Lakotta bardzo chciała udowodnić swoim czytelnikom, że jednak tak.
Muszę przyznać, że pomimo kilku typowo romansowych chwytów fabularnych, za którymi nie przepadam, od pewnego momentu ,,Madeleine" zwyczajnie mnie wciągnęła. Zakończenie tej powieści nie jest zbyt zaskakujące, ale droga do niego nastręczyła bohaterom wielu problemów. Nie wszyscy wszyli z niej cało. Lekturę umilał mi ładny, obecnie raczej już niespotykany styl Lakotty pełen kwiecistych porównań i wzniosłych słów (z kilkoma wyjątkami). Drażnił mnie za to w żaden sposób nieokreślony czas rozgrywania się akcji tej powieści. Język postaci oraz rządzące nimi obyczaje wskazywałyby na XIX wiek, ale podróże Madeleine i jej koleżanki metrem oraz kilka innych szczegółów już nie.
,,Madeleine" to bardzo nierówna książka. Tragiczno-śmieszny początek wskazywał na to, że nie warto kontynuować lektury, jednak wraz z upływem stron, akcja stawała się coraz ciekawsza. Moim zdaniem jest to idealna ,,powieść odprężająca", która uatrakcyjni nam kilka wolnych godzin, ale w żaden sposób nie wpłynie na nasze życie. Polecam wielbicielkom (i wielbicielom, a jakże!) gatunku.
*Consilia Maria Lakotta, Madeleine, Kraków 2014, s.8.