Czy są tutaj fani twórczości Raymonda Chandlera? Jeśli tak powinien was zainteresować fakt, że główny bohater powieści graficznej Juana Diaza Canalesa i Juanjo Guarnido został „napisany” na podobieństwo niezapomnianego detektywa Philipa Marlowe’a. John Blacksad, bo o nim mowa, tak jak jego literacki pierwowzór jest więc samotnym, niestroniącym od używek zgorzkniałym cynikiem, który nie pała szczególnym zamiłowaniem do porządku. Jeśli mam być szczera, wymienianie wszystkich podobieństw łączących obu panów nie ma tak naprawdę większego sensu, znajdziecie ich bowiem w opowieści o Blacksad’zie mnóstwo: od silnego poczucia sprawiedliwości, poprzez zasępione oblicze, po długi płaszcz z wysoko postawionym kołnierzem. Zdecydowanie ciekawsze w opowieści hiszpańskich twórców jest to, co różni Johna od Philipa, czyniąc tego pierwszego wyjątkowo atrakcyjnym dla czytelnika. Otóż nasz bohater jest postawnym, niewątpliwie przystojnym, czarnym…KOTEM!
Johna Blacksad’a poznajemy w momencie, gdy z wymalowaną na „twarzy” bezsilną wściekłością, patrzy na ciało swojej dawnej kochanki. I chociaż policja uważa, że dla dobra sprawy nie powinien mieszać się w śledztwo, my od razu wiemy, że szanse na to by odpuścił są zerowe. Wraz z piękną aktorką umarła cząstka jego samego, więc by mógł ruszyć dalej, musi pogrzebać wspomnienia i dowiedzieć się, kto i dlaczego ją zabił. Blacksad na naszych oczach rozprawia się więc ze wspomnieniami z najszczęśliwszego okresu w swoim życiu, po raz kolejny przełyka gorycz rozstania i napędzany bezkompromisową złością, szuka zabójcy. Oczywiście, im bardziej zbliża się do odkrycia kto stoi za tak ohydną zbrodnią, tym bardziej staje się niewygodny. A jego wrogowie się nie patyczkują, by ukryć swoją tożsamość, gotowi są – co przecież już udowodnili – zabić. Nie da się ukryć, że świat w jakim, przyszło żyć naszemu detektywowi jest podporządkowany pieniądzom i toczy go moralna zgnilizna…
Jak widać, fabuła Pośród cieni nie jest zanadto wyszukana ani oryginalna. To najzwyczajniejsza na świecie klasyczna opowieść o pogoni za zemstą. Mimo to trudno się od tej historii oderwać. Zawdzięczamy to oszczędnym w słowa i treściwym dialogom, celnym spostrzeżeniom, ponuremu poczuciu humoru, ale przede wszystkim świetnym rysunkom. Nasz wzrok przykuwa ogromne nagromadzenie detali, które nie tylko dopełniają treść, ale także budują niesamowity klimat realiów pierwszej połowy XX wieku. Na uwagę zasługują także zmieniające się tonacje kolorystyczne, które nie pozostawiają wątpliwości czy kolejne plansze mają wydźwięk optymistyczny, depresyjny, czy zostały nasączone przemocą.
I chociaż cała historia została osadzona w hollywoodzkim klimacie kryminału noir, trudno nie zauważyć, że rysownik, Juan Canales, od lat współpracuje ze studiem Disney’a. Na pewno nie umknie też i waszej uwadze chociażby myszka-sprzątaczka, jakby żywcem wyrwana z Kopciuszka i tym podobne „smaczki”. Co ważniejsze, dzięki antropomorfizacji, twórcy nie musieli zbytnio trudzić się by przedstawić nam kolejne postacie. Zgodnie z oczekiwaniami nosorożec i niedźwiedź to tępe osiłki, seksowna aktorka to prawdziwa kocica, owczarek niemiecki to komisarz policji, a oślizgły gad jest… oślizgłym gadem. Znając kontekst sytuacyjny od razu przyporządkowujemy każdemu z bohaterów pewien zestaw cech. Bez zbędnego zagłębiania się w temat wiemy z kim mamy do czynienia i czy będziemy darzyć daną postać sympatią, czy od razu trafi ona na naszą „czarną listę”.
Naszym DKK–owym wyznacznikiem tego, jak bardzo podobała nam się książka jest długość dyskusji, którą toczymy na jej temat. Paradoksalnie im krócej rozmawiamy, tym lektura była lepsza. Muszę wam zdradzić, że w przypadku Blacksad’a bardzo szybko przeszłyśmy do innych tematów. I to w zasadzie powinna być wystarczająca rekomendacja. Jeśli jednak wam to nie wystarczy, to powinniście jeszcze wiedzieć, że omawiany tutaj czarny kryminał został uhonorowany m.in. trzema nagrodami na Międzynarodowym Festiwalu Komiksów w Angouleme oraz dwiema Nagrodami Eisnera. Jeśli więc jeszcze nie czytaliście, koniecznie powinniście to nadrobić.