PRZEDPREMIEROWO
i z wyrzutami sumienia, bo „Anioł trzeciego świata” Sylwestra Wysockiego to dziwna książka.
Mam spory kłopot z jej ocenieniem, a nie miewam przecież kłopotów z powiedzeniem, że coś mi się podoba/nie podoba.
Wiecie, co mnie uwiera? Gdybym dzieliła swoją opinię na warstwy, to wyglądałaby tak:
1. Ogólny pomysł na akcję - 5/10
2. Wykonanie - 2/10
3. Wyobraźnia plastyczna 7/10
4. Umiejętność przelania obrazów na papier? 2/10
5. ilość akcji na stronicę 7/10
6. umiejętność opisania bitew, bitek, ataków i uników? 1/10
7. kreacja postaci 4/10
8. umiejętność nadania im życia - 1/10
I tak dalej, i tak dalej.
Jak w szkole: „Normalnie, Jasiu, postawiłabym Ci jedynkę, ale starałeś się, to niech Ci będzie słaba trója”
Szkoda, bo „Anioł trzeciego świata” Sylwestra Wysockiego zapowiadał się dobrze.
Pan piekieł chce mieć kogoś, kto załatwi za niego sprawunki. No, nie sprawunki, ale sprawę, ale i tak na na jedno wychodzi. Ludzie są dla niego tylko popychadłami, więc po co kruszyć kopie. Wybiera dwudziestoparolatka z NY, Drake Boltona. Zabija mu dziewczynę, oczywiście na jego oczach, a następnie daje mu wybór: pracujesz dla mnie, albo twoja ukochana postanie martwa. Szlachetny młody człowiek zrobiłby przecież wszystko, żeby miłość jego życia nie umarła i godzi się oddać duszę diabłu. Dalej? Można się domyślić.
Dzielny młodzieniec (autor używa tego określenia, więc stosuję go w ramach cytatu, nie sarkastycznie) walczy z demonami, które uciekły panu piekieł i dopiero wtedy się zaczyna.
Rozpoczyna się afera o iście biblijnych proporcjach, w którą zamieszani są i ci dobrzy, i ci źli, i czyściec, i Śmierć we własnej osobie, i wszystko. Pojawia się również Głos Pana (aluzja moja, nie autora).
Mam kłopot z odczytaniem przekazu zawartego w tej książce
"Anioł trzeciego świata” Sylwestra Wysockiego źle się wpisuje w jakiś nurt. Jak na przygodówkę, jest zbyt nieudolnie napisana, jak dzieło filozoficzne za słaba językowo i znaczeniowo, jak na rozprawę o sensach i bezsensach - jest zbyt płytka.
Mam wrażenie, że autor nie dał swojej książce czasu na wyklucie się,
na dojrzenie, na lepszy zapis tego, co ma w głowie. Rozumiem go, jestem po jego stronie, autor zawsze (chyba) chce podzielić się ze światem tym, co napisał.
Tyle że czytelnik nie może domyślać się, kto kogo bije, za co, po co i co się właściwie dzieje? To nie mogą być moje czytelnicze dylematy! Czytam i chcę rozumieć. Książka powinna być wielowarstwowa, wieloznaczna, ale trzeba ją jednak zrozumieć na najbardziej z podstawowych poziomów.
"Aniołowi trzeciego świata" wystarczyłoby trochę uwagi.
Przykład? Już na początku książki Sylwester Wysocki rusza z akcją. Jego bohater atakuje i eksterminuje przeciwników. W chęci uniknięcia męczących powtórzeń autor używa wymiennie słów: diabeł, demon, czart, anioł, bohater, wojownik, protagonista, wysłannik piekieł itp.Trudno czasem się połapać, która strona bójki robi co oraz kto kogo czym wali. Walka ponoć zawsze jest chaosem, ale żeby na kartach książki? Lubię czytać o naparzankach, chętnie poczytałabym o tym, jak Upadły zmłócił demony, ale autor mi tego nie ułatwił.
„Morfus, operując włócznią, ponownie przeszył czarnego anioła, a ten chwytając rękojeść, pchnął ją jeszcze głębiej w swoje ciało, przebijając się orężem demona na wylot, a tym samym zbliżał się do niego z każdym kolejnym krokiem. W pewnej chwili zatrzymał się i jednym cięciem kosy rozciął halabardę na pół. W tym momencie zdezorientowany czart, chcąc wyciągnąć lancę siłą rozpędu, cofnął się kilka kroków. Wyciągając fragment oręża z pleców, anioł w ogóle nie krwawił, a rana błyskawicznie się zasklepiła, jakby nigdy jej nie było. Trzymając część lancy w dłoni, widział jak za sprawą jego dotyku ognista część broni najpierw gaśnie, a następnie zamienia się w proch” [s. 54-55].
Dwa razy czytałam ten fragment, którego nie przytoczyłam w całości, żeby się upewnić, czy bohater przeżył tę potyczkę.
Sam bohater jest…
jak skrzyżowanie piętnastolatka z dwulatkiem. Rodzice będą wiedzieć, nie są to najlepsze okresy w wieku dziecka.
Drake Bolton to niby smartass, ale taki, który non stop zadaje pytania, które doprowadzają do furii nie tylko innych bohaterów powieści Sylwestra Wysockiego, ale i czytelników. Tak, Drake Bolton nie jest Sokratesem, niestety.
To pewnie dlatego irytują mnie dialogi, które bohater i jego przeciwnicy wygłaszają w czasie walki. Są jak żywcem wzięte z opery: zaraz cię zabiję! O tak, zaraz mnie zabijesz! Czyż zaraz mnie nie zabijesz?
Lub lepiej: jak z podwórka, gdy dwa koguciki stają naprzeciw siebie i nim sobie zaczną podbijać oczy, obrzucają się inwektywami. Nie brzmi to dobrze.
Kłopotem warstwy językowej
„Anioła trzeciego świata” Sylwestra Wysockiego nie jest gramatyka, składnia, stylistyka, nie. Jest nim to, że autor porusza się pomiędzy patosem a nieporadnością, co podkreśla i jedno, i drugie.
Nie odnoszę się w żaden sposób do używania „tajemniczego dialektu”, symboli „nieznanych w żadnym języku”. Nie, odmawiam. Nie widziałem tego, nie czytałam, nie chcę pamiętać.
Czy coś mi się podoba?
Podoba mi się wyobraźnia autora. Podoba mi się, że wymyślił fabułę z rozmachem i głębią. Ok, nie udało mu się wprowadzić jednego ani drugiego końca, ale widać w tym zamysł. Widać.
I widać prawie, jak w głowie autora pojawiają się obrazy tej całej demonicznej menażerii,
zmieniającej się non-stop, zachowującej się jak transformersy z piekła rodem. Fascynujące są te demony i ich współbracia z innych części "świata".
Podoba mi się wrażliwość na kolory i ich używanie. Wszystko w „Aniele trzeciego świata” Sylwestra Wysockiego pulsuje kolorami