„Ta wojna zdemaskowała człowieka. Jakiegoś Polaka, jakiegoś Żyda, jakiegoś Niemca, Rosjanina, Ukraińca, Łotysza, Litwina… To nie narody były dobre albo podłe, bohaterskie lub tchórzliwe… tylko konkretni ludzie”*.
No, pomyślałem sobie, nareszcie mam okazję poczytać na ten temat coś opartego na faktach i zdrowym rozsądku, a nie tylko, jak dotąd, wynikającego z ksenofobii, uprzedzeń lub braku realizmu. Rzecz jasna zdawałem sobie sprawę, że każdy wybór z natury i założenia jest subiektywny i zależy od przekonań i nastawienia wybierającego, ale zaczynało się dobrze, więc miałem nadzieję i sporo zapału.
Historie Polaków, Żydów i innych nacji prezentowane w zbiorku pochodzą z różnych źródeł, głównie z ŻIH, ale także rozmaitych pamiętników, artykułów prasowych i innych. Relacje uczestników zdarzeń poddane zostały pewnej obróbce czy redakcji, trudno bowiem zakładać, żeby bohaterowie pisali o sobie i swoich bliskich w trzeciej osobie liczby mnogiej. Zakładam, że korekt tych dokonała Barbara Stanisławczyk, jednak w tym momencie mniej mnie interesuje kto to zrobił, a bardziej zakres ingerencji redaktora w autentyczne opowieści.
W książce znalazło się kilkanaście relacji o tym, jak to w czasie wojny Polacy bezinteresownie i z narażeniem własnego życia ratowali Żydów przed śmiercią z rąk niemieckiego okupanta. Jednak, odmiennie niż w większości tego typu publikacji, historie w zbiorku zaprezentowane nie kończą się radością i uściskami w dniu wyzwolenia. Te opowieści mają ciąg dalszy, sięgający nawet kilkudziesięciu lat po wojnie. Chciałoby się powiedzieć, że niestety…
Wszystkie, albo prawie wszystkie, zawarte w zbiorze relacje zawierają też niezwykle ciekawy element dotyczący ogromnego rozczarowania, zawodu, a nawet żalu i urazy, ratujących Polaków wobec ratowanych Żydów, a dotyczących ich, to jest Żydów, postawy po wojnie.
Stanowisko Polaków można by podciągnąć pod pewien wzorzec: to my was bezinteresownie (sic!) uratowaliśmy, a teraz wy nie chcecie z tego Izraela nawet głupich dziesięciu tysięcy dolarów wysłać, kiedy wiadomo, że wszystkim tam znakomicie się powodzi.
Te dziesięć tysięcy autentycznie występuje w jednej z relacji.
Każda, albo prawie każda, historia kończy się pretensjami Polaków o to, że Żydzi nie wystąpili do Yad Vashem o przyznanie medalu Sprawiedliwego, albo zrobili to za późno, że w paczkach przysyłają niemodne rzeczy, albo, że nie przysyłają paczek, że zbyt rzadko piszą, albo w ogóle nie piszą i w ogóle, że nie chcą nieustanie i w oczekiwanej przez Polaków formie, okazywać swojej dozgonnej wdzięczności, którą przecież czuć mają, powinni i basta!
Lektura na pewno ciekawa, choć uświadomienie sobie, że my, Polacy, tak właśnie wyobrażamy sobie bezinteresowną pomoc jest smutne, krępujące i niebyt przyjemne…
--
* Barbara Stanisławczyk, „Czterdzieści twardych”, Rebis 2008, wyd. II, str. 7.