„Czasem, chociaż nie wiem, jak bardzo byś się starała, nie przeżyjesz życia za kogoś ani nikt nie przeżyje za ciebie twojego”.
Każdy czytelnik ma z pewnością swoich ulubionych autorów. Kiedyś powiedziałabym, że mam kilku, dziś ta liczba trochę urosła, jednak są takie osoby, od których zaczęła się moja historia z nałogowym czytaniem i jedną z nich jest właśnie Meg Adams. Moja miłość do jej twórczości zaczęła się już od „Architektury uczuć”, a następne powieści tylko utwierdzały mnie w tym, że dobrze ulokowałam swoje uczucia.
Nic więc też dziwnego w tym, że otrzymując propozycję patronatu, mogłabym ją przyjąć w ciemno, jednak nie mogłam się nie skusić na te kilkadziesiąt stron, które wtedy otrzymałam. I wiecie co? Żałuję, że je wtedy przeczytałam, bo wszystko skończyło się w takim momencie, że nie mogłam przeżyć tego, że nie mam ciągu dalszego.
Nadszedł jednak dzień, w którym cała książka znalazła się na moim czytniku, a ja kolejny raz zaczęłam od nowa czytać historię Olgi i Roberta, by całkowicie przepaść i położyć się spać późno w nocy, dopiero gdy doszłam do ostatniej strony.
To, za co tak lubię i cenię powieści Meg Adams, to umiejętność idealnego połączenia romansu z wątkami sensacyjnymi. W „Bezczelnym prezesie” nie było inaczej. Od samego początku dało się wyczuć jakąś intrygę. Były niedopowiedzenia, tajemnicze zniknięcie, podejrzenia wobec współpracowników, które nakierowywały na to, że w firmie dzieje się coś podejrzanego. Od samego początku to właśnie ta tajemnica była takim punktem zapalnym tej powieści, ale tylko do czasu, bo z każdym kolejnym rozdziałem i z niezwykłą namiętnością, jaka rodziła się pomiędzy bohaterami to właśnie relacja Olgi i Roberta całkowicie pochłonęła moją uwagę.
Bezsprzecznie „Bezczelny prezes” to najgorętsza z dotąd wydanych powieści autorki. Strasznie podobało mi się to, że tu wszystko działo się powoli, jeśli można to tak nazwać, a relacja bohaterów ewoluowała stopniowo, bo to, że to się skończy gorącymi scenami erotycznymi, było więcej niż pewne, jednak cała droga, jaka do tego prowadziła, była tym, co moim zdaniem doskonale nakręca czytelnika, pozwalając mu się cieszyć z historii, jaką czyta.
Dla mnie „Bezczelny prezes” to historia, która rozgrzeje, zaskoczy i dostarczy wielu wrażeń. Opowieść Olgi i Roberta nie będzie kolorowa, przyjdzie im się zmierzyć nie tylko z przeciwnościami losu, ale przede wszystkim z sobą, bo gdy mamy do czynienia z dwoma tak silnymi charakterami, nie trudno się domyślić, że będą lecieć iskry.
Kolejny raz połączenie ze sobą gorącego pożądania z wątkami kryminalnymi okazało się doskonałym pomysłem. Tu nie ma czasu na nudę. Tu są emocje, które nakręcają czytelnika i które nie pozwalają odłożyć książki na bok, dopóki nie poznasz rozwiązania zagadki. Autorka umiejętnie żonglowała skrawkami informacji, które zdawały się wskazówkami do rozwiązania zagadki, jednak koniec końców moja teoria się nie sprawdziła, więc byłam totalnie zaskoczona wyjaśnieniem. Dodatkowym plusem było spotkanie bohaterów, znanych mi z innej powieści autorki.
Uważam, że „Bezczelny prezes” to kolejna bardzo udana książka, jaka wyszła spod pióra Meg Adams i nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić was do jej poznania, a samej wyczekiwać na inne książki autorki, na które mam nadzieje, że trzeba będzie długo czekać.
CAŁYM SERCEM POLECAM!