Gdy tylko usłyszałam o tej książce nazwisko autorki wydało mi się dziwnie znajome, choć byłam pewna, że jeszcze nigdy nie spotkałam się z żadną z jej książek. Po dłuższych przemyśleniach dotarło do mnie, że przecież Rachel Cohn napisała wspólnie z Davidem Levithanem (bardzo lubianym i szanowanym przeze mnie autorem) książkę pt. „Nick and Norah's Infinite Playlist”, co tylko bardziej zachęciło mnie do przeczytania „Bety” i poznania stylu autorki, która napisała powieść wspólnie z tak fantastycznym autorem jakim jest Levithan. Pomimo tego, że „Beta” nie powaliła mnie na kolana to jednak z całą pewnością mogę uznać ją za interesującą i wartościową lekturę, która bardzo przypadła mi do gustu.
Elizja jest klonem, stworzonym po to, aby służyć mieszkańcom Dominium, wypełniać ich zachcianki i zabawiać tego, przez kogo zostanie kupiona. Jako ktoś, kto nie posiada duszy, nie może odczuwać ani posiadać żadnych pragnień, jednak wszystko zmienia się w momencie, gdy trafia do pewnej rodziny i zaczyna miewać wizje dotyczące swojej Pierwszej - dziewczyny, której śmierć sprawiła, że została sklonowana. Krótko potem Elizja poznaje Tahira, chłopaka, dzięki któremu zaczyna odczuwać i pragnąć tego, czego nie może mieć. Od tego momentu życie dziewczyny jest w niebezpieczeństwie - jeżeli ktokolwiek dowie się, że Elizja jest defektem i ma uczucia, zostanie ona natychmiastowo pozbawiona życia.
„Beta” nie jest książką wybitnie oryginalną, na co wskazuje chociażby fakt, że dopatrzyłam się w niej kilku elementów powtarzających się już w literaturze antyutopijnej, doświadczyłam również niemałego deja vu związanego z książką „Intruz” Stephenie Meyer. Kiedy do Elizji zaczęły docierać wspomnienia jej Pierwszej dotyczące przede wszystkim mężczyzny, któremu oddała serce, mi natychmiastowo na myśl przyszedł wątek z „Inruza”, kiedy to wspomnienia Melanie na temat dwóch najważniejszych dla niej osób atakowały Wagabundę. Przyznam też, że sam motyw wydobywania duszy w celu stowrzenia klona przypominał mi minimalnie motyw również z „Intruza”, jednak nie zastanawiałabym się nad tym głębiej, ponieważ uważam, że byłoby to niepotrzebne szukanie dziury w całym, co z resztą i tak nie przeszkadzało mi w cieszeniu się tą lekturą.
Z jednej strony jestem całkowicie i dogłębnie oczarowana światem, który stworzyła autorka, a z drugiej jednak zupełnie nie chciałabym się w takim znaleźć ani mieć z nim nic wspólnego. Pierwszy aspekt związany jest po prostu z tym, że raj, w którym żyli bohaterowie tej książki to - zaraz po wielkiej bibliotece pełnej książek - miejsce moich marzeń, w którym całe dnie można spędzać na przyjemnościach i cudownym nicnierobieniu, jednak arkadia ta jest tylko i wyłącznie pozorna, a społeczeństwo jest poddawane kontroli - jak to w antyutopiach bywa. Osiągnięcie takiego raju jest niemożliwe, na co wskazują podobne historie - zawsze dojdzie do buntu jednostek, które nie zgadzają się z ustalonymi zasadami.
„Beta” to powieść, którą czyta się na jednym wydechu, wciąga i oczarowuje już od pierwszych stron. Pomimo utartych schematów ma w sobie pewną lekkość, która pozwala mi zaliczyć tę historię do przyjemnych i odprężających, bez większych zobowiązań. W wielu momentach zaskakuje i akcja obraca się o 180 stopni, czasami jednak zwroty te i rozwikłania pewnych sytuacji były bardzo rozczarowujące, dlatego też nie czuję się usatysfakcjonowana pewnymi rozwiązaniami w tej powieści. Niemniej jednak uznaję ją za bardzo dobrą książkę, którą zdecydowanie warto przeczytać.