Po rozczarowaniu debiutem Julii Biel "To nie jest do diabła love story" postanowiłam dać autorce drugą szansę i sięgnęłam po jej najnowszy hit "Be My Ever". Niestety ponownie zderzyłam się z faktem, że to co jest hucznie polecane nie koniecznie mi się spodoba i otrzymałam bardzo odgrzewanego i niesmacznego kotleta.
Fabuła książki kręci się wokół Everlee Jones, która ucieka przed swoją przeszłością na drugi koniec Ameryki, gdzie próbuje zacząć życie od nowa, z dala od psychopatycznego eks. Spokój nie jest jej jednak pisany. Już podczas pierwszych studenckich dni na jej drodze staje futbolista Maverick Frost, który obsesyjnie się w niej zakochuje i obiera sobie za życiowy cel zbawienie i uratowanie dziewczyny od trosk wszelakich. Dodatkowo przeszłość Everlee zdaje się za nią podążać...
Muszę przyznać, że "Be My Ever" wywołało we mnie baaardzo dużo emocji. Niestety negatywnych. Zacznijmy od podobieństwa głównych bohaterów do tych z poprzedniej serii: dziewczyna, która chce poukładać sobie życie, nie szuka wrażeń, a przede wszystkim miłości oraz nachalny chłopak, do którego to nie dociera. O ile w TNJDDLS Ella i Jonasz mają trochę czasu żeby się bliżej poznać, z początku są tylko przyjaciółmi i spędzają razem czas, tak w BME mamy typowe instant love. Od pierwszych dni na uczelni Maverick narzuca się Everlee, posyła w jej stronę słabe teksty na podryw, traktuje ją przedmiotowo niczym jaskiniowiec, przesyła jej erotyczne wiersze i wciąż tylko myśli o tym jakie to ma cudowne piersi czy tyłek. Absolutnie nie docierają do niego reakcje czy słowa dziewczyny, która autentycznie z początku jest przerażona i sobie tego nie życzy. Maverick jest trochę męską wersją schematu "ja mogę go zmienić" i tym sposobem przez jego upór, z początku oziębła Everlee zaczyna więcej myśleć o tym jaki to chłopak jest przystojny. Nie zwraca już uwagi na to, że znów pakuje się w ramiona kogoś kto ją przytłacza i jest obcesywny, idealny przykład na powiedzenie "tuptał, tuptał i wytuptał".
Julia Biel słynie wśród fanów z ciętego i sarkastycznego humoru. Podobnie podobał mi się on bardziej w jej pierwszej serii, ponieważ bohaterów łączyła już jakaś bliższa relacja. Tutaj te przepychanki między Everlee i Maverickiem są w większości cringowe i niesmaczne. Ona wychodzi na wredną, a on na nachalnego. Widzę tu niewykorzystany potencjał jeśli chodzi o charaktery postaci, które mają głównie dwa tryby - pogrążanie się we własnej traumie lub rozmyślanie o sobie nawzajem. Z biegiem lektury robi się to nudne i irytujące.
Na plus wychodzą bohaterowie drugoplanowi, szczególnie Ash i Haven, którzy są ciekawi, zauważają co się dookoła nich dzieje i reagują. Są po prostu dobrymi przyjaciółmi. Polubiłam również matkę Mavericka, a sceny z nią są jedynymi przy których się zaśmiałam.
Niespecjalnie widzę natomiast tą "Amerykańskość" książki, o której mówi tak wiele osób. W pamięci zapadł mi jedynie piękny fragment o opuncjach w Arizonie, z kolei opisywanie futbolu, dla mnie laika, było totalnie niezrozumiale. Nie wspominając już, że nawet te fragmenty zdarzały się odnosić do pocałunków i taktyk podrywu....
Podsumowując, po "Be My Ever" mogę zdecydowanie stwierdzić, że Julia Biel nie jest dla mnie i na pewno nie sięgnę po kontynuację tej historii.