Sięgnęłam ostatnio po książkę stanowiącą drugą część cyklu „Ladyjanistki” trzech autorek: Cynthii Hand, Jodi Meadows i Brodi Ashton. Są to te panie, które napisały „Moją lady Jane”, a której to nie przeczytałam. Natomiast po książkę „Moja Jane Eyre” sięgnęłam, bo chciałam się przekonać jak się ona ma do tej oryginalnej powieści.
Historia Jane Eyre autorstwa Charlotte Bronte jest znana na pewno miłośnikom klasyki, zaś ci, którzy po klasykę sięgają rzadko to mają okazję dowiedzieć się o co też się rozchodzi. Jane Eyre w oryginalnej powieści to sierota wychowana w zakładzie dla dziewcząt, gdzie później zostaje nauczycielką. Jest to jednak dla niej za mało i postanawia znaleźć nową pracę i tym sposobem trafia do Thornfield Hall, gdzie ma zostać guwernantką Adele, protegowanej pana Rochestera. Jest to klasyk, więc możecie się domyślić, że panna Eyre zakocha się w swym pracodawcy, ale co z tego wyniknie? Jeśli ktoś nie czytał to niech się przekona ;) Ja pamiętam, że mając piętnaście lat byłam tak szaleńczo zakochana w panu Rochesterze, że chciałam by istniał naprawdę a tymczasem to fikcja literacka. Czy na pewno?
Trzy autorki, które podjęły się retellingu „Dziwny losów Jane Eyre” odwróciły całą powieść do góry nogami nadając jej całkowicie nowego, świeżego spojrzenia. Przede wszystkim… Charlotte Bronte i Jane są przyjaciółkami z zakładu Lowood, a to już jest ciekawe, prawda? Kolejną kwestią jest, że Jane z racji pewnego wydarzenia z dzieciństwa, widzi duchy, które krążą po ziemi i prawdopodobnie mają coś do załatwienia lub po prostu nawiedzają ludzi. Ich relokacją zajmuje się tajemniczy młody mężczyzna, Alexander Blackwood, którego Jane przez przypadek spotyka w pewnym podejrzanym miejscu, gdzie chłopak ma zlecenie. Odkrywa on, że Jane ma pewne specyficzne umiejętności i może przydać się jego Towarzystwu. Cała powieść jest właściwie o tym jak Alexander próbuje przekonać Jane by zaczęła pracować razem z nim, a wtóruje mu Charlotte, która bardzo chce się wyrwać z Lowood.
Rozpoczynając czytać obawiałam się, co zastanę w środku na kartach powieści. Jak wspomniałam, czytałam dawno temu pierwowzór i uważam, że jest to jeden z lepszych klasyków, które miałam okazję przeczytać. Pan Rochester przez wiele, wiele lat był ideałem mężczyzny, więc sami rozumiecie… byłam ciekawa retellingu, ale też bałam się pewnego rodzaju profanacji. Niepotrzebnie. Panie Hand, Meadows i Ashton stworzyły książkę, która bardzo dobrze odnajduje się we współczesnych trendach i umiejętnie połączyły swoją wizję i pomysł z tym co już zostało napisane, przerobiły to i wyszło coś nowego ale też i starego. „Moja Jane Eyre” została napisana w taki sposób, że jest to inna wersja tej samej historii. Może być to sposób by młodzież, która nie przepada za klasykami sięgnęła po nie już po przeczytaniu retellingu.
To co mi się w tej książce nie podobało to zbyt współczesny języki i zbyt niekiedy feministyczne poglądy. Jane jest taką osóbką, która nie do sobie wejść na głowę i ma własny pomysł na siebie, dlatego często wyprzedza swoje czasy. Tak samo jest z Charlotte. Może nawet bardziej ta druga chce być niezależna i niepodległa nikomu. W tamtych czasach kobiety nie myślały o tym by być niezależne, ale o tym by znaleźć sobie bogatego męża. Myślałam, że choć trochę odnajdę w sobie tamtą młodą dziewczynę, którą byłam, kiedy pierwszy raz czytałam o Jane i Edwardzie, że znowu w jakiś sposób będę przeżywać to wszystko, co się dzieje wokół nich i jak rozwija się ich przyjaźń… tymczasem w „Mojej Jane Eyre” nie można za bardzo polubić żadnej postaci, bo najzwyczajniej… nie ma kiedy się ich polubić. Akcja leci czasami w takim szaleńczym tempie, że najszybsze zwierzę świata by nie nadążyło, przez co postać Alexandra czy Charlotte są mi właściwie całkowicie obojętne. A ostatnie sto stron to wiecie co… mam wrażenie, że autorki nie wiedziały jak zakończyć i wymyśliły tak… porażający punkt kulminacyjny… nie wiem czy byłam bardziej zawiedziona czy oburzona, że tak to sobie wymyśliły.
Podsumowując, nie czytałam „Mojej lady Jane”, więc nie mam porównania między tymi dwoma powieściami, choć spotykam się ze stwierdzeniami, że ta pierwsza była lepsza, bardziej zabawna. „Moja Jane Eyre” była do pewnego momentu ciekawa, bo w pewien sposób byłam zafascynowana tym jak udało im się stworzyć historię od drugiej strony, tak połączyć wątki, historie i bohaterów, że wyszło to całkiem logicznie i spójnie. Nie pasowały mi jednak te duchy. Nie wiem dlaczego, ale postać Heleny była tak wkurzająca… była niepotrzebna i denerwująca. Irytująca.
Dla kogoś, kto nie czytał pierwowzoru może to być bardzo dobry początek, by przeczytać „Dziwne losy Jane Eyre”, choć obie powieści będą się zasadniczo różnić. Dla mnie „Moja Jane Eyre” była bardzo średnia, nie poczułam tego „czegoś”, a tym samym nie miałam tak wielkiej radości z czytania prócz chwilowej ciekawości.
Książkę przeczytałam dzięki portalowi CzytamPierwszy.