Życie Jezusa to temat, który często wykorzystywany jest przez artystów. Czasem na poważnie, czasem z przymrużeniem oka, czasem na granicy dobrego smaku... Christopher Moore to autor, który wzbudza bardzo skrajne reakcje, dlatego długo zastanawiałam się, czy sięgać po „Baranka”. Ciekawość okazała się jednak tak silna, że nie mogłam oprzeć się pokusie. Wrażenia? O nich za chwilę.
„Baranek” to próba wypełnienia luki w opowieściach o życiu Jezusa, zawartych w Ewangeliach. Bo o ile jego narodziny opisane są dość dokładnie, o tyle o dzieciństwie i młodości wiemy już naprawdę niewiele. Jak więc dotrzeć do brakujących informacji? Najlepiej wskrzesić najlepszego kumpla Jezusa (Josha) – Biffa i zmusić go do opisania własnych wspomnień. Takie zadanie otrzymał właśnie anioł Raziel, który zamyka Biffa w hotelowym pokoju i zmusza do pisania, podczas gdy sam pada ofiarą telewizyjnych tasiemców...
Biff opisuje swoje kontakty z Joshem od czasu, gdy obaj byli kilkulatkami. Chłopcy bardzo się polubili i bardzo chętnie spędzali ze sobą czas, przykładowo odgrywając sceny ze Starego Testamentu. Mały Josh wie o swojej misji, jednak nie do końca rozumie, na czym ma ona polegać. Potrafi już dokonywać cudów choć te bardziej zaawansowane pozostawiają jeszcze sporo do życzenia... Z czasem chłopcy stają się coraz bardziej świadomi własnej seksualności, co również nie ułatwia życia małemu Mesjaszowi. Któregoś dnia podejmuje on decyzję o odszukaniu trzech mędrców (tych, którzy przynieśli dary do stajenki) licząc, że pozwolą mu lepiej pojąć misję, jaka go czeka. Razem z Biffem wybiera się w długą i niesamowitą podróż, podczas której m.in. uprawia jogę czy też uczy się pomnażać żywność... Z czasem, coraz bardziej świadomy swego zadania, zdobywa kolejnych uczniów. Oczywiście nie zabraknie również Marii z Magdali...
Lekturze tej książki towarzyszyły bardzo mieszane uczucia. Opowieść w żadnym wypadku mnie nie zgorszyła. Autor przedstawił małego Josha tak, jakby każdy z nas mógł wyobrazić sobie dorastającego chłopca. Ponieważ dobrze znam Ewangelie, potrafiłam docenić sposób, w jaki autor wykorzystał zawarte w nich historie, nieco je „przerabiając” na własne potrzeby. Spodziewałam się prześmiewcy a otrzymałam człowieka inteligentnego, który doprawił książkę sporą ilością ironii, jednak w moim odczuciu w żaden sposób nie obraził osób wierzących.
„- Chodźcie z nami. Musimy głosić ludziom o nadejściu Królestwa. Potrzebujemy pomocy.
- A co możemy zrobić? - zdziwił się Andrzej. - Jesteśmy tylko rybakami.
- Pójdźcie za mną, a uczynię was rybakami ludzi.
Andrzej spojrzał na brata, który ciągle stał w wodzie. Piotr wzruszył ramionami i pokręcił głową.
- Nie łapią tego - przekazałem Joszui.”
Gdybym miała rozkładać książkę na detale, oceniłabym ją dość wysoko, właśnie za inteligentne powiązania i w moim odczuciu dobre poczucie humoru. Problem pojawia się jednak w chwili, gdy spojrzę na książkę bardziej całościowo. Początek czytała się trochę tak, jakby to Mikołajek ze swoimi przygodami cofnął się w czasie, walka z demonem z jakiś powodów skojarzyła mi się z Harrym Potterem a gdy w książce pojawił się Yeti zupełnie nie wiedziałam co myśleć. W zakończeniu autor zdradził, dlaczego zdecydował się na tak abstrakcyjną rzeczywistość. Gdyby zaznaczył to we wstępie, może inaczej bym do niej podeszła ale tak się nie stało i całościowo ksiązka zrobiła na mnie raczej przeciętne wrażenie. Trudno mi ją jednoznacznie sklasyfikować, ma swoje mocne strony, ale jakoś nie stałam się ani fanką ani gorącą przeciwniczką autora.
Książkę polecam przede wszystkim tym, którzy lubią kreatywne eksperymenty. Być może odnajdziecie w niej coś dla siebie...